„Jak przywrócić w Polsce praworządność” – to tytuł cyklu tekstów opiniowych, który publikuje już od jakiegoś czasu „Gazeta Wyborcza”. Wiadomo, jeszcze rok temu, kiedy u władzy była Zjednoczona Prawica, dyskurs ten miał charakter pewnej politycznej utopii, rozumianej jako motor napędowy polityki opozycji. Można ją streścić następująco: „kiedy odsuniemy PiS od władzy, Polska będzie lepsza – i będzie działać”.
Jak działa, wszyscy widzą. Owszem, rządom koalicji udało się wprowadzić kilka reform. Co do zasady jednak, zmian dalej nie widać. Już na samym początku kontrowersyjne (co najmniej) było przejęcie TVP, dalej podważane przez prawicę skupioną głównie wokół PiS-u. Następnie mieliśmy chociażby „przypadkową” kontrasygnatę premiera pod decyzją prezydenta w sprawie neosędziego Krzysztofa Wesołowskiego.
Stąd też zawołanie sędziego Piotra Mgłośka we wspomnianym cyklu GW – tytuł jego felietonu to „Nie bądźmy niepraworządni nawet przez chwilę!” – wydaje się co najmniej życzeniowe. Według sondażu SW Research przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej” na początku 2025 r., aż 34,8 proc. badanych sądzi, że sytuacja praworządności w Polsce „się pogorszyła” (28,2 proc. sądzi zaś, że nie uległa poprawie).
Problem jest jednak szerszy – i nie zawsze związany jedynie ze słowem-kluczem „praworządność”. Jak pisali Justyna Holocher i Bogumił Naleziński z Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie, pojęcie to nie ma tylko charakteru akademickiego, teoretycznego – lecz ma „doniosły wpływ na życie publiczne”. Oznacza to, jak argumentowali ci badacze dyskursu publicznego jakiś czas temu w Roczniku Administracji (2022), że pojęcie to zawsze będzie funkcjonować w „sferze polityczności”. W wypadku Polski chodzi więc o upartyjnienie tego pojęcia – każdy rozumie je zresztą po swojemu (a co było widać przy okazji sporu o TVP blisko półtora roku temu). Nie widać za to refleksji nad tym, czym ta praworządność ma być.
Czytaj więcej
Ludzie startujący w konkursach sędziowskich za czasów Zbigniewa Ziobry mieli różne motywacje, lec...