Potwierdzają to badania, o których piszemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej". Wynika z nich, niestety, że w sądach arogancja nadal ma się dobrze, a podejście – nazwijmy je „proklienckim" – bywa tylko na pokaz.
Okazuje się, że prawie połowa posiedzeń i rozpraw nie rozpoczyna się punktualnie! I to nie tylko dlatego, że opóźniła się jakaś wcześniejsza sprawa, ale – równie często – dlatego, że sędzia przychodzi spóźniony już na pierwszą. Niestety, niewielu przeprasza w takiej sytuacji czy uzasadnia przyczyny spóźnienia. Nadal zdarza się też nierówne i niekulturalne traktowanie stron czy „wyganianie" z sali rozpraw publiczności.
A przecież miało być – frontem do „klienta"! W ostatnich latach wciąż słyszeliśmy hasła o sądach bardziej przyjaznych dla obywateli. Tyle że podjęte działania są w dużej mierze pozoranckie. Bo co z tego, że prawie we wszystkich sądach utworzono biura obsługi interesanta, skoro większości odwiedzających sądy nikt nie pomaga się w nich odnaleźć?! Co z tego, że mamy elektroniczne wokandy, skoro co piąta nie działa albo działa z opóźnieniem? W dodatku coraz trudniej uzyskać prostą informację w sekretariacie sądu.
Nie chcę powiedzieć, że w sądach wszystko jest do kitu, bo są też zmiany na lepsze. Ot, choćby uzasadnienia wyroków pisane językiem coraz bardziej zrozumiałym dla stron.
Nie można jednak przez lata tłumaczyć rozmaitych sądowych opóźnień czy niewłaściwego wobec stron zachowania nawałem pracy. Nas jest tyle samo, a spraw coraz więcej – jak mantrę powtarzają sędziowie. Tyle że dokładnie to samo może powiedzieć większość z nas pracujących w rozmaitych firmach.