Pomysł Izby Dyscyplinarnej SN, która poważnie weźmie się za uchylanie immunitetów sędziowskich i dyscyplinarki wszystkich profesji prawniczych, jest może nawet dobry. Wychodzi bowiem z trafnego ustalenia, że sądzenie kolegów po fachu, czasem z tej samej aplikacji czy korytarza, wymaga hartu ducha i dodatkowego wsparcia podejmujących się tego zadania. Do tego jednak nie jest potrzebne przetasowanie całego Sądu Najwyższego i podważanie fundamentalnej zasady, że sędziów, poza zwolnieniem dyscyplinarnym, skazaniem, nie usuwa się z zawodu choćby na ciepłą emeryturę.
Być może SN potrzebuje reformy, uproszczenia jego struktur, ale da się to uczynić łagodnymi środkami, np. łącząc izby Cywilną i Pracy w jedną, a karną i maleńką wojskową w drugą. Można zmienić regulamin czy procedury przed SN. Jeśli rząd chciał więcej świeżej krwi w SN, której tam zresztą stale przybywa, to mógł zwiększyć liczbę etatów z 80 np. do 100, i miałby natychmiastowy efekt, tym bardziej że kilka godzin wcześniej zreformował niechętną mu KRS.
Niektóre rozwiązania projektu ustawy o SN, zwłaszcza przejściowe, choć o skutkach dalekosiężnych, przypominają końcowe ustawy naprawcze Trybunału, ale one zderzały się z jawnym nierespektowaniem ich przez ówczesne kierownictwo TK. Sąd Najwyższy nie dał żadnych powodów do podobnej reakcji. Sporadyczne kontrowersyjne orzeczenia czy opinie sędziów SN nie uzasadniają tak mocnej i tak kontrowersyjnej, łagodnie mówiąc, ingerencji ustawodawcy w ich status zawodowy.
Polityka w Sądzie Najwyższym jest na zupełnym marginesie. Na co dzień wymierza się tam sprawiedliwość, z której korzystają tysiące osób i firm. Nie ma w Polsce sądu, którego sędziowie prezentowaliby tak wysoką wiedzę i kulturę prawniczą, ale też respekt dla sprawiedliwości.
O tym respekcie należy pamiętać przed przystąpieniem do reformy Sądu Najwyższego.