Wydawać się mogło, że poburzliwej batalii o Sąd Najwyższy, kiedy to dziesiątki tysięcy obywateli wyszło na ulice w jego obronie, sędziowie staną na wysokości zadania, a przede wszystkim ich decyzje będą zrozumiałe dla obywateli. Niestety nie wyciągnęli wniosków z lekcji demokracji. I choć SN nie został ostatecznie wygaszony, to wydaje się, że bardzo trudno będzie odbudować przez następne dziesiątki lat dość mocno nadszarpnięte społeczne zaufanie do władzy sądowniczej.
Czemu tak lakonicznie?
Wystarczy choćby przykład ostatniej decyzji SN o zawieszeniu postępowania kasacyjnego w związku ze sporem kompetencyjnym, którego w istocie nie ma. Nie chodzi przy tym o treść decyzji. Z tą można się zgadzać lub nie, ale wpierw trzeba poznać argumenty leżące u jej podstaw. A tych w istocie nie ma, gdyż tak się nie da określić lakonicznych kilku zdań postanowienia. Bardzo obszernie natomiast uzasadnił SN swoje stanowisko w uchwale I KZP 4/17, gdzie wskazał, że na żadnym etapie postępowania nie doszło do „rozstrzygnięcia tej samej sprawy" zarówno przez SN jak i Prezydenta RP. Nie doszło zatem do „nałożenia" się kompetencji tych organów, gdyż czym innym jest skorzystanie przez Prezydenta RP z uprawnienia do stosowania prawa łaski, a czym innym sprawowanie wymiaru sprawiedliwości przez SN. Nie ma tu żadnego „zbiegu" kompetencji. Co więcej, w oficjalnym stanowisku SN z 11 lipca 2017 r. wskazano, że nie ma sporu kompetencyjnego. W świetle tych wydarzeń lakonicznie uzasadniona decyzja o zawieszeniu postępowania wydaje się niezrozumiała.
Gdyby chodziło o samą rozbieżność orzecznictwa, to można by uznać, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego, gdyż rozbieżność nawet w orzecznictwie najwyższych sądów jest naturalną konsekwencją sądowego stosowania prawa. Rzecz jednak w tym, że zarówno ta rozbieżność dostrzegalna nawet dla laików, w połączeniu z wydarzeniami wokół wygaszenia SN może rzucać cień na wizerunek niezawisłych sądów. Pojawia się bowiem podejrzenie „odwdzięczenia" się prezydentowi za wcześniejsze decyzje.
Okazuje się więc, że „reforma" sądownictwa, choć wstrzymana przez prezydenta, odcisnęła swoje polityczne piętno na sądach.
Sąd Najwyższy po tym, jak prezydent zawetował ustawę kończącą w istocie jego byt jako sądu niezależnego, był wystawiony na czujną obserwację społeczną i nacisk medialny w związku ze słowami prezes TK, że SN złamał prawo, odmawiając zawieszenia postępowania. Tym bardziej więc należało oczekiwać od sędziów najwyższego rzędu pełnej transparentności i rzetelnego wyjaśnienia treści podejmowanych rozstrzygnięć, aby uniknąć nawet cienia podejrzenia o pozaprawne motywy ich decyzji.