Pozostanie przez frankowicza w składzie sądu orzekającego o unieważnieniu kredytu we frankach, zaciągniętego nawet w innym banku, może sprawić, że taki wyrok stanie się bezużyteczny. Zamiast tworzyć linię orzecznictwa korzystną dla klientów naciągniętych przez banki na toksyczne produkty finansowe, może zostać w każdej chwili unieważniony przez prawników banków przed Sądem Najwyższym czy Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Tymczasem, jak to zwykle u nas bywa, podstawowe zasady prawa, etyki zawodowej i zwykłej moralności nie wystarczają, bo sędziowie prywatnie spłacający kredyty we frankach ciągle orzekają w sprawach frankowiczów. Nawet jeśli pojawiały się wątpliwości w tym zakresie, to inny skład sądu utwierdził ich w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Może ci inni sędziowie doszli do wniosku, że skoro kolega spłacał w poprzednich latach coraz wyższe raty kredytu we frankach, to musiał wgryźć się w temat i teraz łatwiej będzie mu zrozumieć, o co chodzi w całym tym zamieszaniu... Tyle że nawet sędzia o najczystszym sercu i nieskazitelnym sumieniu powodowany osobistym podejściem do sprawy będzie stronniczy przy jej rozpatrywaniu. I może nawet tego nie zauważyć.
Dziwi taka beztroska sędziów, bo jak widać, niektórym coraz dalej do korony zawodów prawniczych. Problem, z którym się mierzą, jest przecież znany od tysięcy lat. Już starożytni Rzymianie przyjęli genialną w swej prostocie zasadę, którą każdy student wkuwa na pamięć na pierwszym roku prawa: „Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie". Wychodzi na to, że takie najprostsze zasady ciągle trzeba przypominać. ©?