Z wielu stron napływają sygnały o toczących się pracach nad nowelizacją ustawy łowieckiej. Co ciekawe, są one prowadzone równolegle przez różne ośrodki w ramach obozu władzy. Czym spowodowane jest to nagłe zainteresowanie? Czyżby rządzący dostrzegli wreszcie, że nadszedł czas na zmianę modelu polskiego łowiectwa? Niestety nie. Powodem wydaje się dążenie do pozyskania głosów rolników w nadchodzących wyborach. Brak sukcesów w trwającej już siedem lat walce z afrykańskich pomorem świń (ASF) oraz kilkakrotnie zaczynana, ale nigdy niezrealizowana, reforma sposobu szacowania i wypłaty odszkodowań za szkody spowodowane w uprawach przez zwierzynę są przyczyną ich rosnącej frustracji. A ponieważ może się ona przełożyć na decyzje wyborcze, trzeba podjąć jakieś działania zaradcze.
Czytaj więcej
Szkody łowieckie będą przedmiotem postępowania sądowego nawet bez odpowiedniego protokołu.
Trochę historii
Model organizacyjny polskiego łowiectwa jest unikatem w skali światowej. Wkrótce po wojnie dekret Bieruta odebrał właścicielom nieruchomości rolnych prawo decydowania o tym, kto będzie polował na ich ziemi (oraz związane z tym wpływy z dzierżawy obwodów) i przekazał je państwu. Ono też przejęło nadzór nad myśliwymi, a także dzierżawcami obwodów łowieckich. Zadania te wykonywały organy administracji rządowej. Z biegiem czasu jednak kompetencje te zostały przekazane Polskiemu Związkowi Łowieckiemu (PZŁ), a państwu został tylko nadzór nad jego działalnością. Wbrew pozorom nie było to zwycięstwo idei samorządności. Przez wiele lat władze związku składały się gównie z zaufanych ludzi reżimu, przede wszystkim zaś (zwłaszcza w latach 50.) z generałów wojska. Tak więc w praktyce państwo nadal sprawowało pełną kontrolę na myśliwymi i łowiectwem.
Sytuacja zmieniła się po przemianach ustrojowych w 1989 r. W 1995 r. Sejm przyjął nową ustawę łowiecką. Jej autorzy sprytnie pozbawili administrację rządową możliwości sprawowania efektywnego nadzoru nad PZŁ, który zastępował ją w zarządzaniu łowiectwem. Wydawało się, że tym razem wreszcie idea samorządności zatryumfowała całkowicie. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego państwo zostało pozbawione możliwości nadzorowania, jak zlecone przez nie zadania są wykonywane. Tym bardziej że powierzyło związkowi ogromny majątek i dało możliwość prowadzenia działalności gospodarczej.
Szybko się okazało, że PZŁ z samorządnością nie ma nic wspólnego. Jego władze zostały opanowane przez ludzi wywodzących się z poprzedniego ustroju, którzy uczynili sobie ze związku udzielne księstwo. Aby powiększyć swoją władzę nad członkami, doprowadzili do likwidacji samodzielność kół łowieckich, które podporządkowano całkowicie władzom PZŁ. Zachowując całą fasadę demokracji wewnętrznej – zjazdy, wybory, uchwały itp., i mając usta pełne frazesów o samorządności, działacze związkowi przez wiele lat zdołali się uchronić przed ingerencją państwa w ich działalność. A o tym, że taka ingerencja by się przydała, najlepiej świadczą wyniki kontroli przeprowadzonej przez Najwyższą Izbę Kontroli na przełomie 2014 i 2015 r. Ujawniła ona poważne nieprawidłowości we wszystkich obszarach gospodarki łowieckiej.