Jechałam kiedyś gruntową, gminną drogą prowadzącą przez las. Droga łączy dwie wsie na Mazurach. Na kilkusetmetrowym odcinku siedzieli wzdłuż niej na rozkładanych krzesełkach mężczyźni zaopatrzeni w broń długą, wycelowaną w las. Zapytani przeze mnie, co robią przy publicznej drodze, nie potrafili powiedzieć nawet, gdzie są.
Dwie godziny wcześniej spacerowałam z psami ścieżką równoległą do tej drogi, dokładnie po linii, w którą wycelowane były gwintówki myśliwych. Nie wisiały żadne ogłoszenia ani tabliczki informujące o polowaniu. Nigdzie. Po zawiadomieniu policji panowie wynieśli się w pośpiechu ze swoimi zastawiającymi las terenowymi samochodami. To tylko jedna – i to dość łagodna – z wielu historii dotyczących patologii w środowisku myśliwych. A teraz być może będzie ich jeszcze więcej.