Kilka dni temu przewodniczący Krajowej Rady Sądowniczej Leszek Mazur zapytany o perspektywę zawieszenia członkostwa polskiej rady w Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa (ENCJ), gdyż zarzuca się jej brak niezależności, odpowiedział, że cztery miesiące działania to za mało, by to ocenić. To prawda. Owszem, polityczny tryb wyboru sędziowskiej części członków KRS budził olbrzymie kontrowersje, a nawet zarzuty niekonstytucyjności, jednak od tego czasu poza medialnym szumem i prawniczą publicystyką nie wydarzyło się nic, co rzeczywiście uzasadniałoby tezę o uzależnieniu nowej rady od polityków.
Trudno bowiem wpisywać na jej konto polityczne występy prof. Krystyny Pawłowicz, która była członkiem KRS również w starej konfiguracji, a jej retoryka bynajmniej się od tego czasu nie zmieniła. Wysłuchania kandydatów do Sądu Najwyższego, które ruszyły w poniedziałek, to zatem pierwszy prawdziwy czas próby dla tej instytucji – realny test intencji.
Do Sądu Najwyższego zgłosiło się blisko 200 kandydatów. Są wśród nich prawnicy z ogromnym dorobkiem i doświadczeniem, którzy mogliby być kandydatami do SN w każdej sytuacji, mając duże szanse na nominacje bez względu na to, jakie wymagania się im stawia. Obok nich jest także wielu kandydatów nie tyle przypadkowych (ci zdarzają się zawsze), ile w różny sposób powiązanych z obecną władzą, np. prokuratorzy, a także prawnicy znani głównie z medialnych prorządowych występów, bez prawniczych sukcesów i dorobku. To, jak oceni tych kandydatów KRS, będzie czytelnym sygnałem dla opinii publicznej, z jaką instytucją mamy do czynienia.
Czytaj też: Kandydaci do SN słuchani za zamkniętymi drzwiami