Czyż nie dobija się adwokatury

Dlaczego samorząd adwokacki powinien mieć prawo weryfikowania kandydatów do tego zawodu – pisze adwokat, członek Komisji ds. Szkolenia Aplikantów Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie

Publikacja: 18.11.2009 00:11

Czyż nie dobija się adwokatury

Foto: Fotorzepa, Paweł Gałka

Podczas egzaminu adwokackiego przeprowadzonego przez Izbę Adwokacką w Warszawie w listopadzie 2009 r., zapewne ostatniego, jaki organizował samorząd, przed egzaminatorami przedefilował trzystuosobowy tłum młodych prawników.

Pomimo kilkuletniego szkolenia większość nie ma elementarnego doświadczenia i wiedzy, niezbędnych, by poradzić sobie na sali sądowej. Beneficjenci lex Gosiewski, którzy populistom zawdzięczają wpis na listę aplikantów lub adwokatów, powiedzą: zweryfikuje nas rynek. A ja pytam: Dlaczego nie można weryfikować ich przydatności do zawodu już podczas studiów, a następnie w uczciwej selekcji przy naborze nowego rocznika aplikantów? Dlaczego pytania na egzaminie wstępnym (test 100/150) są żenująco proste? Dlaczego zlikwidowano ustną część egzaminów? Tych, którzy hałaśliwie nawołują do niekontrolowanego otwarcia zawodu, którzy uważają, że każdy absolwent wydziału prawa, niezależnie od poziomu wiedzy i predyspozycji do wykonywania zawodu adwokata, ma prawo zostać aplikantem adwokackim, pytam, czy pójdą po poradę do adwokata, który sąd zna tylko z TV Court Show?

Na egzaminie adwokackim, odpowiadając na pytanie o uprawnienia pokrzywdzonego w śledztwie, zdający odpowiedział: może interesować się postępowaniem. Inny zapytany, co doradzi przedsiębiorcy, który pyta o możliwość uniknięcia odpowiedzialności za przestępstwo skarbowe, zamiast „czynnego żalu”, zaproponował dobrowolne poddanie się karze.

Perełką była odpowiedź na pytanie o orzecznictwo Sądu Najwyższego. „Ja się akurat orzecznictwem niespecjalnie interesuję”. Tylko desperat powierzy swój los adwokatowi, wiedząc, że jego egzaminacyjna praca pisemna była dużo gorsza niż osobista apelacja 20-letniego sprawcy przestępstwa, który zobaczył sąd dopiero na pierwszej rozprawie we własnej sprawie. Bo przecież szyld wybitnego adwokata nie różni się niczym od szyldu beneficjenta lex Gosiewski. Adwokata niedojdy, który spokojnie wyrządzi klientowi nieodwracalną szkodę za jego własne pieniądze.

[srodtytul]Rynek to za mało[/srodtytul]

Sala sądowa. Poważna sprawa karna. Składowi sędziowskiemu przewodniczy znakomity sędzia, człowiek życzliwy adwokaturze. „Czy pan, panie mecenasie, jest pewien, że składane przez pana wnioski są korzystne dla pańskiego klienta?”. Pytanie jest skierowane do młodego prawnika, który nie rozumie, czym jest proces karny i jaką rolę w procesie odgrywa obrońca. Takie pytania będą padać coraz częściej, ponieważ sędziowie w lot się orientują, kto ma, a kto nie ma papierów na adwokata sądowego.

Twórcy ustawy lex Gosiewski zapewniali, że prawników będzie weryfikować rynek. Co do zasady mają rację. Szkoda, że zapomnieli przestrzec społeczeństwo, zachwycone rozkułaczeniem adwokatury, jakie będą skutki populistycznych haseł. Czyli jakie szkody będą wyrządzać ich pupile. Wiem, grozi mi środowiskowy ostracyzm, ale zaryzykuję twierdzenie, że społeczeństwo przeżyje i bez adwokatury. Twierdzę, że adwokatura złej jakości, taka, jaką za chwilę zafundują nam politycy, jest gorsza niźli jej brak. Czy sędzia uważnie wysłucha gadającego brednie adwokata, który – choć w todze – nigdy wcześniej nie był na sali sądowej? Wątpię. Raczej uda, że nie słyszy. Ponoć „verba volant, scripta manent”. Dlatego bzdura powiedziana przez adwokata na sali sądowej, jeśli nie zostanie zaprotokołowana, jest niczym w porównaniu z błędem popełnionym przez adwokata na piśmie. W niektórych procedurach błąd adwokata może być jak harakiri. Nie adwokata, niestety, lecz klienta, który dokonał złego wyboru obrońcy lub pełnomocnika.

Hasło „usługi adwokackie dostępne dla każdego” brzmi niemal równie dobrze jak „piękne dziewczyny na ekrany” albo „cała władza w ręce rad”. To pierwsze i to trzecie, poza tym, że zgrabne i nośne, są puste, a przez to groźne. To drugie – wiele lat temu – przynajmniej skutkowało wysypem pięknych żon. Chodzi o to, by klient mógł wybierać, ale niekoniecznie między dziesięcioma byle jakimi adwokatami. Bo czy wybór powinien być aż tak szeroki? Czy nie zdrowiej skazać klientów na dokonywanie wyboru między dobrym i bardzo dobrym adwokatem? Dlaczego pomocy w ważnych sprawach życiowych mamy szukać u prawników, którym sędziowie zadają kłopotliwe pytania, w rodzaju: czy pan mecenas aby nie szkodzi klientowi?

[srodtytul]Najlepiej zlikwidować[/srodtytul]

W niebyt odchodzą ustne egzaminy adwokackie. Populiści powiedzą: odebraliśmy adwokatom zabawkę, która czyniła wszelkie korporacyjne sprawdziany nieuczciwymi. Teraz dodadzą: nie będziecie mogli uprawiać nepotyzmu.

Czyżbyśmy znowu wylali dziecko z kąpielą? Czy do klasy śpiewu można przyjąć osobę, która fałszuje jak najęta i nie ma za grosz talentu, ale chce śpiewać? Oczywiście, że można. Tylko w jakim celu? Rezygnując z ustnych egzaminów, które były ważną częścią naboru na aplikację adwokacką, populistyczni politycy doprowadzili do niekontrolowanego otwarcia zawodu. Dzisiaj do adwokatury nadaje się każdy. Skutki otwarcia zawodu, jeśli zważyć na zasady przeprowadzania egzaminu adwokackiego, który niedługo zacznie organizować minister sprawiedliwości, będą opłakane. Dlatego proponuję: skoro nasi politycy nie chcą wielkiej adwokatury, zlikwidujmy ją. Dajmy jej szansę, by się odrodziła. Przestańmy opowiadać o etosie, todze i konieczności obrony praw obywatelskich. Niech adwokatem zostanie z mocy prawa każdy absolwent szkoły wyższej, nawet takiej, która jest filią szkoły wyższej z pipidówki. Jeśli na aplikację w Izbie Adwokackiej w Warszawie dostało się w tym roku prawie 950 (sic!) osób, to znak, że mamy do czynienia albo z genialnym rocznikiem, albo rocznikiem jak każdy inny, który miał więcej szczęścia do pytań. „Średnie wynagrodzenie na świecie wynosi cztery tysiące, ale nie wszyscy mają szczęście do waluty”, mawiał mój przyjaciel. Kiedy czytam pytania testowe z września 2009 roku, dochodzę do wniosku, że ten rocznik szczęścia miał niemało.

Dwa lata temu przeprowadziłem badania ankietowe, w których udział wzięli aplikanci z izby warszawskiej, pierwsi beneficjenci lex Gosiewski. Niemal wszyscy odpowiedzieli, że aplikantów jest zbyt wielu. A przecież ich rocznik był trzykrotnie mniejszy niż obecny!

Czy instytucja patronatu powinna przeżyć, czy też jako zabytek trafić do lamusa? Adwokatura, co nie podoba się politykom i legislatorom nadającym kształt powstającej właśnie nowej ustawie adwokackiej, była, jest i powinna pozostać zawodem czeladniczym. Doświadczenie uczy, że dobrym nauczycielem tego zawodu może zostać wyłącznie adwokat spełniający ściśle określone kryteria. Patron to mistrz i przewodnik życiowy. Każdy, kto choć trochę zna cele i zadania adwokatury, opowie się za patronatem. Ale jak znaleźć patronów dla 1500 warszawskich aplikantów, bo tylu będziemy szkolić w izbie warszawskiej od stycznia 2010 roku? Kto zaoferuje im jednocześnie pracę (sic!) i opiekę?

[srodtytul]Rola patrona[/srodtytul]

Współpraca adwokata z aplikantem wymaga pokory obu stron. Zapomnijmy o zaufaniu, dobrej chemii i wspólnocie poglądów. W dzisiejszej rzeczywistości to marzenie ściętej głowy. Pamiętajmy jednak, że patron i aplikant muszą mieć przekonanie, że wspólnie dążą do określonego celu, jakim jest wprowadzenie młodego prawnika do zawodu. Padawan, który nie słucha mistrza nie zostanie rycerzem Jedi, nie wzmocni adwokatury, wspomoże jedynie proces jej degeneracji. Jesteśmy korporacją zawodową, której członkowie – od zarania – kształcą konkurencję. Nie wolno nie pamiętać, że aplikant, którego patron wtajemnicza w arkana zawodu, któremu udostępnia doświadczenie i warsztat pracy, następnego dnia po wpisie na listę adwokatów zaczyna działać na tym samym rynku. Chcąc nie chcąc, staje się konkurentem patrona.

Mało tego. Obowiązkiem przyzwoitego patrona jest doprowadzenie do sytuacji, w której „wyzwalający się aplikant czeladnik”, otwierając własną kancelarię, będzie miał klientów. Obawiam się jednak, że patronat odejdzie do historii z przyczyny zgoła prozaicznej: braku kandydatów na patronów. Jeśli chcemy adwokatury profesjonalnej i wyrazistej, nie niszczmy patronatu. Jeśli jednak chcemy, by patroni działali według sprawdzonego wzorca, musimy zadbać, by aplikanci podczas aplikacji pracowali w ich kancelariach lub w kancelariach adwokacko-radcowskich, z którymi patroni współpracują. Nie pozwólmy aplikantom pracować w policji, w bankach i elektrowniach albo na kolei lub w ministerstwach. Uczmy ich zawodu w kancelariach i na salach sądowych. Tylko ktoś, komu zależy na zaśmieceniu adwokatury, mógł wpaść na pomysł likwidacji obowiązkowych sześciomiesięcznych praktyk sądowych dla aplikantów adwokackich. Nie dziwmy się zatem, gdy aplikant adwokacki wypełniając druk pozwu w rubryce: powód, napisze „niezapłacona faktura”. Czasem powrót do korzeni bywa konieczny.

[srodtytul]Samobójcze gole[/srodtytul]

Adwokatura jest korporacją samorządną. Nasze władze pochodzą z demokratycznych wyborów. Nigdy, przynajmniej po przełomie 1989 roku, nie było tak, by ktokolwiek wskazywał nam, na kogo mamy głosować, kogo skreślać. Niestety adwokatura nie dostrzegła w odpowiednim momencie, że transformacja nie ominie samorządu. Przespaliśmy moment, w którym mogliśmy zreformować adwokaturę bez pomocy polityków! Okopaliśmy się na pozycjach nie do obrony. Czy adwokatura dostrzegła, że w nowym ładzie utrzymanie kastowych przywilejów nie jest możliwe? Nie. Czy strzelaliśmy sobie – jako korporacja – samobójcze gole? Tak, niestety wielokrotnie. Do dzisiaj płacimy cenę za skrajnie niefortunną wypowiedź działacza nagrodzonego najwyższym adwokackim orderem, który bez żenady oświadczył, że jeśli miałby jedno miejsce na aplikacji i musiałby wybierać, czy przyjąć dziecko adwokata czy nieadwokata, wybrałby dziecko adwokata.

Czy możemy zatrzymać własnymi siłami proces dobijania adwokatury? Raczej nie, ponieważ doświadczenie uczy, że silna adwokatura nie jest potrzebna rządzącym. Dlaczego? Ano dlatego, że jako niezależni profesjonaliści wspomagamy także tych, których prawa władza narusza. Społeczeństwo, które nie widzi nic złego w dobijaniu adwokatury, nie dostrzega, jak często władza uderza politykom do głów, bywa źle używana. A kiedy władza nas krzywdzi, zaczynamy na gwałt szukać profesjonalnych obrońców: niezależnych, mądrych i odważnych adwokatów. Ciekawym bardzo, kogo poproszą o pomoc ci, którzy dzisiaj kibicują dobijaniu adwokatury. Obawiam się, że po niewczasie przypomną sobie, że to właśnie ona została powołana do strzeżenia praw i wolności obywatelskich.

Po 37 latach spędzonych na sali sądowej nie dam sobie wmówić, że adwokat jest nieistotnym elementem scenografii sądowej. Oczywiście musi umieć uczestniczyć w procesie, na każdym jego etapie, przed każdym organem. Musi umieć „czytać proces” lub „sprawę”, tak jak lider drużyny piłkarskiej czyta grę. Stąd jeszcze jedno pytanie: Jak, jeśli nie pod okiem patrona z prawdziwego zdarzenia, aplikant ma zdobywać odpowiednią wiedzę i doświadczenie? Gdy adwokaturę zasilają byle jacy adwokaci, zgadzam się z sędzią, który powiedział, że czasem na rozprawę można wziąć kwiat w doniczce, a nie adwokata, bo skutek okaże się taki sam. Tyle że z doniczką będzie taniej i ładniej. [ramka][b] [link=http://blog.rp.pl/goracytemat/2009/11/18/czyz-nie-dobija-sie-adwokatury/]Skomentuj ten artykuł[/link][/b] [/ramka]

Podczas egzaminu adwokackiego przeprowadzonego przez Izbę Adwokacką w Warszawie w listopadzie 2009 r., zapewne ostatniego, jaki organizował samorząd, przed egzaminatorami przedefilował trzystuosobowy tłum młodych prawników.

Pomimo kilkuletniego szkolenia większość nie ma elementarnego doświadczenia i wiedzy, niezbędnych, by poradzić sobie na sali sądowej. Beneficjenci lex Gosiewski, którzy populistom zawdzięczają wpis na listę aplikantów lub adwokatów, powiedzą: zweryfikuje nas rynek. A ja pytam: Dlaczego nie można weryfikować ich przydatności do zawodu już podczas studiów, a następnie w uczciwej selekcji przy naborze nowego rocznika aplikantów? Dlaczego pytania na egzaminie wstępnym (test 100/150) są żenująco proste? Dlaczego zlikwidowano ustną część egzaminów? Tych, którzy hałaśliwie nawołują do niekontrolowanego otwarcia zawodu, którzy uważają, że każdy absolwent wydziału prawa, niezależnie od poziomu wiedzy i predyspozycji do wykonywania zawodu adwokata, ma prawo zostać aplikantem adwokackim, pytam, czy pójdą po poradę do adwokata, który sąd zna tylko z TV Court Show?

Pozostało 91% artykułu
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Podatkowe łady i niełady. Bez katastrofy i bez komfortu"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?