Ale są też okoliczności, gdy adwokat powinien przekonywać klienta, że warto, mimo różnych niedogodności, walczyć o korzystny wyrok. Nawet gdy początkowo się wydaje, że lepiej po prostu poddać się karze. Drastyczny przykład takiej sytuacji miał miejsce kilka lat temu we Wrocławiu, gdy w bijatyce pseudokibiców zabito człowieka. Natychmiast aresztowano około 200 osób. Wiele z nich, choć nie miało nic wspólnego z zabójstwem, dla świętego spokoju uległo podszeptom niektórych adwokatów i prokuratorów, by dobrowolnie poddać się karze. 14 zostało w areszcie i poddało się procesowi. Zostali uniewinnieni. I jak się czują prawnicy, którzy podpowiadali takie wyjście? Przecież tamci dobrowolnie ukarani kibice mają stosowny ślad w swoich papierach na długie lata. Może prawnicy „załatwili” im szybkie wydostanie się z kłopotów, ale jakim kosztem?
Jeśli nawet między adwokatem i jego klientem panuje pełna zgoda co do oczekiwań i możliwości ich spełnienia, jest jeszcze sąd. To od niego zależy przecież rozstrzygnięcie problemu klienta. To od niego oczekuje się, że zważy wszystkie argumenty prawne przytaczane przez strony. Niestety, tu się zdarza, i to nader często, że dyskurs na linii adwokata z sądem nie ma charakteru merytorycznego i to nie argumenty prawne decydują o wyroku. Prawdziwą plagą polskich sądów jest nadmierny formalizm, a wręcz rytualność w stosowaniu niektórych procedur. Prowadzi on nawet do postawienia strony zastępowanej przez pełnomocnika w gorszej sytuacji od sytuacji strony działającej bez adwokata lub radcy prawnego. O przykłady nietrudno, chodzi tu np. o prekluzję dowodową w postępowaniu gospodarczym czy rozmaite próby hamowania składania apelacji. Zdarzają się też prawdziwe kurioza, jak np. pisemne uzasadnienie wyroku wrocławskiego Sądu Apelacyjnego z 10 września 2008 r. (I A Ca 678/08), jakże dalekie od meritum. Sąd zwrócił tam uwagę na „zacietrzewienie pełnomocnika powoda” oraz że pełnomocnik „na użytek niniejszego procesu udaje głupiego”, „w imię starannej obrony prawa reprezentowanej strony czepia się, czego tylko można”, „robi piekielną awanturę”, a przy tym przedstawia swoje racje „w sposób tendencyjny, bywa, że pokrętny”.
Zostawmy na boku kwestię godności adwokata, zapewne naruszoną przez sędziego (litościwie pominę nazwisko), formułującego takie uzasadnienie. Klienci takich chwytów sądu nie rozumieją i nie akceptują, oczekując bardziej merytorycznych rozstrzygnięć niż wykorzystywania nawet najdrobniejszych potknięć pełnomocników do ferowania rozstrzygnięć formalnych, które nie mogą uchodzić za sprawowanie wymiaru sprawiedliwości. W imię pośpiechu (nie szybkości!) postępowania, rytuału procedury, nadmiernego dyscyplinowania pełnomocników i obrońców bywa pominięty sens wymiaru sprawiedliwości, według którego strony reprezentowane przez profesjonalnych pełnomocników mają prawo do uzyskania odpowiedzi na pytania, kto w konflikcie sądowym ma rację. Nawet zatem jeśli klient nie traktuje adwokata jak „załatwiacza”, lecz jako fachowego pełnomocnika, to w podobnych sytuacjach może stracić zaufanie do całego wymiaru sprawiedliwości.