Komisja Europejska, znów występując przeciwko polskiemu rządowi, zaskoczyła. Tym razem chodzi jej o zreformowany przez PiS system dyscyplinarny dla sędziów. Komunikat KE utrzymany jest w dość alarmistycznym tonie i naszpikowany przykładami zagrożeń, takimi jak próba ścigania sędziego za składanie pytań prejudycjalnych do Trybunału w Luksemburgu czy też za wypowiedzi i postawy krytyczne wobec władzy.
Czytaj:
Bruksela zaskarża dyscyplinarki dla polskich sędziów
Prof. Łętowska: Pogoń za króliczkiem jako realizacja kompetencji
Zastrzeżenia ma też do nowej Izby Dyscyplinarnej w SN. Chodzi o powołanie jej członków przez upolitycznioną KRS oraz lekceważenie odwołań kandydatów do tej Izby.
KE uważa to wszystko za zbyt daleko idącą ingerencję w niezawisłość sędziowską, sprzeczną z unijnymi standardami i wartościami.
O ile nadpobudliwe zachowanie rzecznika dyscyplinarnego i jego zastępców może niepokoić (domaganie się wyjaśnień za przyjęcie nagrody od ś.p. prezydenta Adamowicza jest groteskowe), o tyle działanie nowej Izby Dyscyplinarnej nie wywołuje wielkich kontrowersji. To prawda, żałosne było upomnienie doświadczonego sędziego za to, że wypuścił z aresztu chorego psychicznie podejrzanego o pedofilię, gdyż ten nie miał obrońcy, ale już usunięcie z zawodu sędziego za kradzież pendrive’a, było reakcją społecznie oczekiwaną.
Zarzuty skierowane do politycznie wybieralnej KRS są już znane i rozpatrywane przez TSUE.
Polska ma teraz dwa miesiące na odniesienie się do zarzutów. Stanie się to więc zapewne w końcówce kampanii do Europarlamentu. Warto przypomnieć, że na dwa dni przed wyborami opinię o działaniu KRS ma wydać także rzecznik generalny TSUE i zapewne stanie się ona przedmiotem kontrowersji i oskarżeń.
Jaki jest sens otwierania nowego frontu przeciwko Polsce na niespełna dwa miesiące przed nowym rozdaniem w UE? Niewielki, bo KE w obecnym składzie na pewno nie uda się zamknąć tej sprawy. A spodziewany reset kadrowy po wyborach może zupełnie zmienić sposób patrzenia na kwestie praworządności w Polsce, na Węgrzech czy w Rumunii.
Frans Timmermans desperacko walczy o fotel szefa KE w nowym rozdaniu. Dla Holendra, który z polskich spraw uczynił jeden ze sztandarowych celów swojej polityki, to gra o życie. Po porażce w wyborach do struktur UE może zniknąć nie tylko z brukselskiej polityki, ale z polityki w ogóle, gdyż jego macierzysta partia w Holandii ma dziś śladowe poparcie.
Na początku roku Timmermans miał stwierdzić, że prowadzenie wobec Polski procedury z art. 7 jest ważniejsze niż doprowadzenie do głosowania w tej sprawie w Radzie UE. Środowa decyzja pokazuje, że zdania nie zmienił. Chce gonić króliczka do końca… swojej kadencji.