Bartosz Arłukowicz, Sławomir Nowak czy Jarosław Gowin to politycy, którzy w tej kadencji objęli resorty w rządzie Tuska. "Rz" oceniła, jak się sprawdzają w nowej roli. Zaczynamy od ministra sprawiedliwości. Jutro opiszemy dokonania ministra transportu, a następnie - szefa resortu zdrowia.
Gdy Gowin obejmował resort, towarzyszyła mu fala krytyki, bo był pierwszym od niepamiętnych czasów ministrem sprawiedliwości bez prawniczego wykształcenia. Na dodatek zajmował miejsce zbierającego najlepsze oceny Krzysztofa Kwiatkowskiego. Na samym początku - o czym nie dowiedziała się opinia publiczna - groził mu bunt wysokich urzędników ministerialnych. Został zażegnany dzięki dobrym stosunkom z odchodzącym ministrem.
Gdy dziś ktoś zadaje pytanie, jak Gowin funkcjonuje w resorcie, słyszy odpowiedź: dobrze wszystko sobie poukładał. Mówią to zasiadający w Sejmowej Komisji Sprawiedliwości posłowie, także z klubów opozycyjnych. Być może na ich pochwały wpływa to, że Gowin, de facto jako jedyny minister, utrzymuje stałe kontakty z parlamentem. Przychodzi na posiedzenia komisji. Spotyka się też z posłami konserwatywnymi PO, co może świadczyć, że jego ambicje nie ograniczają się do teki ministra.
Na razie zręcznie unika konfliktów. W sporze między prokuratorem generalnym a szefem prokuratury wojskowej jednoznacznie wziął stronę tego pierwszego. Zrobił to wbrew prezydentowi i poniekąd wbrew własnej partii, która kibicuje raczej "antypisowskiemu" gen. Parulskiemu niż chwalonemu przez PiS Andrzejowi Seremetowi. Gowin nie poniósł jednak z tego powodu strat wizerunkowych ani nie wszedł z nikim w otwarte starcie.
Dobre "poukładanie resortu" sprowadza się m.in. do doboru współpracowników. Po Kwiatkowskim pozostała większość wiceministrów i urzędników. Gowin przyprowadził ze sobą dwie osoby - byłego ministra w rządzie PiS Mirosława Barszcza i szefa sejmowego Biura Legislacyjnego Michała Królikowskiego.