Padła komenda: cała naprzód! Rozpętała się wojna. Stan, w którym milczą prawa oraz muzy, a nierzadko i ratio. Zero szans na pokój bez aneksji i kontrybucji.
Wkrótce moje urodziny i z tej okazji zastanawiam się, czy gdyby moim rodzicielom te już ponad 50 lat temu przytrafiła się taka historia, że nie mogliby dorobić się „siłami natury" potomka, czyli mnie, czy skorzystaliby wówczas z procedury in vitro, przyjmując, że była już wówczas znana? Sądzę, że tak, no bo któż nie chciałby doczekać się potomka, by mieć kiedyś tam wsparcie. Pomimo że są gorliwymi katolikami, myślę, że nie zastanawialiby się i gdyby wobec zaistniałej konieczności musieli, skorzystaliby z takiej możliwości, chyba nie wahaliby się.
Kantowska zasada, by postępować według takiej reguły, którą chciałoby się uczynić powszechną, ma tu pełne zastosowanie. Jest ona tylko przeróbką ewangelicznej zasady „będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego".
To nie film Barei
Czego wymaga zagadnienie, które zbiorczo jest określane jako „in vitro"?
Po pierwsze, niech każdy zacznie od siebie i odpowie, czy gdyby, hipotetycznie, w przeszłości jego rodzice popadli w jakieś tarapaty prokreacyjne, to powinni zrobić wszystko, aby on zaistniał, czy też nie powinno go w takim razie być na świecie. I nie jest to wcale żart wzięty z filmu Barei, co sygnalizuję niepotrafiącym ujmować zagadnienia w filozoficznej perspektywie.