Najcięższe armaty przeciwko krytykom polityki fotoradarowej państwa wyciągnął Jarosław Giziński w tekście „Fotoradar albo polskie tsunami”. By udowodnić tezę, że narodowy opór przeciwko fotoradarom jest bez sensu, rzucił na szalę doświadczenia własne, europejskie, a nawet światowe. Autor pisze: „To zadziwiające, jaki efekt wywołało raptem 540 urządzeń do pomiaru prędkości na drodze publicznej”, podczas gdy we Francji, Niemczech i krajach Beneluksu są ich tysiące, a mandaty za przekroczenie prędkości – znacznie surowsze i nikt nie protestuje.
Dać wybór
Nie do końca mogę się zgodzić z tak postawionymi tezami. Powoływanie się na rozwiązania z krajów Europy Zachodniej jest ogranym, a na dodatek źle trafionym, argumentem. Często zapomina się przy tym, że w Niemczech, Francji itd. są dziesiątki tysięcy kilometrów autostrad i dróg szybkiego ruchu. Można nimi jeździć prędko, ale i zgodnie z przepisami.
Kierowcy z Niemiec czy Francji mają zatem wybór. Jeżeli się spieszą, wybierają autostradę, która zazwyczaj biegnie obok miejscowości, w której żyją. Ci, którym się nie spieszy, jadą zwykłą drogą lokalną. To więc nie strach, ale wolny wybór decyduje o tym, że jeżdżą zgodnie z przepisami, nie stwarzając zagrożenia dla innych uczestników ruchu.
Polscy kierowcy takiego wyboru nie mają. Ot droga Warszawa-Rzeszów przez Lublin. Przejechanie 300 kilometrów zajmuje – jeżeli nie ma większego natężenia ruchu, objazdów, świateł wahadłowych, przewężeń itp. – ok. 5 godzin. Ale przy literalnym trzymaniu się przepisów prawa drogowego, podróż tą trasą zajmie 7-8 godzin.
Nie znam badań ani opinii ekspertów, jednak warto tu postawić pytanie: jaki wpływ na wypadkowość ma zmęczenie rozdrażnionego kierowcy, po 7 godzinach za kółkiem? Czy nie bywa równie zabójcze, jak przekroczenie prędkości?
Między karą a winą
Redaktor Giziński uważa, że kierowcom należy wpoić zasady bezpiecznej jazdy metodą walenia pałką w łeb – im wyższy mandat otrzyma kierowca, tym szybciej pójdzie po rozum do głowy. Tu też z pomocą przychodzi przykład Zachodniej Europy, gdzie mandaty są znacznie wyższe niż u nas.
Polski ustawodawca może więc spokojnie podążać tą drogą: kiedy kolejne zaostrzenia punktów karnych i wysokości mandatów nic nie dadzą, może sięgnąć po bardziej radykalne rozwiązania. Albo pójść na całość, np. za przekroczenie prędkości zabierając delikwentowi samochód lub od razu zamknąć go do więzienia.