Potrafię zrozumieć, że jeden wysoki urzędnik nie zaprosi drugiego wysokiego urzędnika na kebab z budki albo kanapkę w fastfoodzie z ekstrafrytkami i colą. ?To po prostu nie wypada. Wydaje mi się jednak, ?że pensji premiera ?i prezydenta łącznie nie wystarczyłoby na płacenie codziennie po półtora tysiąca złotych za posiłek ?w jednej z ekskluzywnych restauracji, nader chętnie odwiedzanych ostatnio przez podległych im urzędników i prezesów. Relacje z suto zakrapianych kolacji dowodzą, jak łatwo niektórym przychodzi szastanie nieswoimi pieniędzmi.
Dobrą wiadomością ?dla prezesów i ministrów jest to, że raczej nikt ?w podległym im urzędzie nie pociągnie ich do odpowiedzialności dyscyplinarnej, czemu normalnie powinien podlegać szeregowy pracownik urzędu. Mam nadzieję, że zanim opinia publiczna zmusi takiego polityka do odejścia, wcześniej rozrzutnego szefa do odpowiedzialności pociągną inne służby ?i urzędy państwowe.
W pierwszej kolejności rozliczeniem polityków ?z pieniędzy wydanych na prywatne zakupy powinna zająć się Najwyższa Izba Kontroli, doświadczona ?w prześwietlaniu urzędniczych finansów. Skoro to właśnie na NIK spoczął ostatnio obowiązek prześwietlenia, czy miliardy z OFE zostały prawidłowo przekazane do ZUS, to dlaczego jej kontrolerzy nie mieliby się przyjrzeć rachunkom z kilku kolacji sfinansowanych przez wysokiej rangi urzędników państwowych.
Gdyby się okazało, ?że publiczne pieniądze szły szerokim strumieniem ?na prywatne zachcianki ministrów, dyrektorów ?i prezesów instytucji państwowych, zajęcie przy takiej sprawie z pewnością znaleźliby też prokuratorzy. W rachubę wchodzi także pociągnięcie ich do odpowiedzialności ?za naruszenie dyscypliny finansów publicznych.
Ciekawe w tym kontekście jest tłumaczenie Marka Belki, prezesa Narodowego Banku Polskiego, że za ośmiornicę i kawior zapłacił z pieniędzy banku, a nie ?z publicznej kasy i nic nikomu do tego.