Znajomy, świeżo upieczony przedsiębiorca, opowiadał mi taką oto historię. Zatrudnił ośmiu pracowników na etatach – ZUS, składki, bez żadnych tam śmieciówek. Wyszedł z założenia, że da to ludziom większe poczucie stabilności, a oni będą lepszymi, bo pewnymi pracownikami.
Po miesiącu stała się rzecz nieoczekiwana. Pracownicy dostali pierwsze wypłaty, spojrzeli na wyciągi z konta i przyszli gremialnie negocjować nowe warunki zatrudnienia. „Bo z tym ZUS to się nie opłaca".
– Emerytury? Jakie emerytury. Nie dożyjemy albo pewnie w ogóle już ich nie będzie – padały argumenty.
To w ostatnim czasie dość typowe podejście. Pracownik chce więcej tu i teraz, do ręki, a składek płacić nie chce, ponieważ przestał już wierzyć, że to płacenie ma jakikolwiek sens.
Państwo zaczyna właśnie powoli zbierać pierwsze owoce swojej krótkowzroczności, a największe zbierze za 20–30 lat.