Z bhp w Polsce wciąż jest nienajlepiej. Widok dekarza biegającego po dachu bez szelek czy murarza wdrapującego się na prowizorkę rusztowania bez kasku to nic szczególnego. Przodują w tym niewielkie firmy, świadczące usługi budowalne, składające się z szefa i kilku majstrów.
Rutyna i nonszalancja mogą zgubić. Wystarczy moment, żeby stracić zdrowie lub życie. Z podsumowania GUS wynika, że w 2014 r. w wypadkach przy pracy zostało poszkodowanych aż 88 642 osób. Ponad 2000 takich zdarzeń zbadała Państwowa Inspekcja Pracy. Poszkodowanych w nich zostało 2349 osób, w tym 267 poniosło śmierć, a 768 doznało ciężkich obrażeń ciała. Większość wypadków miała miejsce w branżach tzw. wysokiego ryzyka, tj.: przetwórstwa przemysłowego, budownictwa, transportu i górnictwa. Często wynikały z lekceważenia zagrożeń zawodowych, braku lub niewłaściwych urządzeń zabezpieczających oraz z niedostatecznego nadzoru.
Uszkodzenie ciała pracownika czy jego śmierć w wyniku wypadku to dopiero początek kłopotów pracodawcy. Jeśli zaniedbał swoje obowiązki w zakresie bhp, będzie miał do czynienia z prokuraturą i okręgowym inspektorem pracy. To też ryzyko, że będzie musiał płacić wyższą składkę wypadkową. Później może się jeszcze spodziewać roszczeń poszkodowanego lub jego rodziny.
Opornych na świadomość zagrożeń w pracy warto zmusić do myślenia, wysyłając np. na szkolenia. Jeśli służą one podnoszeniu kwalifikacji załogi, pracodawca może ubiegać się o unijne dofinansowanie. Unia nie dopłaca jedynie do tych z zakresu bhp, które zakład ma obowiązek przeprowadzić. O szczegółach piszemy w artykule „Unia wspiera rozwój załogi".
Zapraszam do lektury całego dodatku „Praca i ZUS".