W czasie moich studiów nasi wykładowcy, dla nas starcy (zapewne teraz jestem w ich wieku!), to były prawdziwe osobowości. Uczyli nas wielcy profesorowie, także z Uniwersytetu Lwowskiego. Ich wiedza była imponująca, ale baliśmy się ich straszliwie. Kiedy egzamin przypadał w dzień deszczowy, modliliśmy się o choć odrobinę słońca. Reumatyzm odbierał profesorom życzliwość.
Wykładali wybitni uczeni, jak choćby Wolter, Nahlik, Krzyżanowski, Gwiazdomorski, Vetulani i wielu innych. Mieliśmy np. niezwykłego profesora Wacława Osuchowskiego, wybitnego znawcę prawa rzymskiego. Profesor miał poczucie humoru. Jeden z moich kolegów nie bardzo przygotował się do egzaminu, co zresztą wobec ogromu materiału nie było takie dziwne. Profesor Osuchowski stwierdził, że skoro nie ma wiadomości merytorycznych, to może chociaż błyśnie rozrywkowymi. Spytał go więc, czy jego dziewczyna mogłaby w Rzymie prowadzić dom publiczny. Niezrażony pytaniem student stwierdził, że jego dziewczyna nie, ale żona profesora już tak, ponieważ wedle prawa rzymskiego kobiety mogły mieć własny majątek, który jednak musiał być zarządzany przez mężczyznę.
Współcześnie zadajemy sobie pytanie, czy studentom są potrzebne autorytety, jakimi dla nas byli nasi wykładowcy. Nawet jeśli tak, to ze względu na liczbę słuchaczy trudno jest z nimi nawiązać kontakt osobisty. Nie spotykają się bezpośrednio z prowadzącymi zajęcia nawet na egzaminach. Potem, w szczególności przy obronie pracy magisterskiej, okazuje się, że egzamin ustny jest dla nich ogromnym stresem.
Czy od razu po studiach zaczęła pani pracę na uczelni?
Nie. Praca na uczelni była moim marzeniem, jak zresztą większości moich przyjaciół. Najpierw dostałam nakaz pracy. Półtora roku przepracowałam, razem z profesorem Januszem Bartą, na kolei. To był koszmar. Służyliśmy przede wszystkim do robienia zakupów dla urzędników, w tym różnego rodzaju napojów, także mocnych. Pili ze szklanek wyglądającą jak herbata tzw. przepalankę, czyli wódkę z karmelizowanym cukrem. Uczyliśmy się też pisać na ówczesnym nowym urządzeniu, tj. na maszynie elektrycznej. Próbowaliśmy – z nudów – nawet napisać książkę.
Jaką?