Wtorkowa decyzja KRS, aby jeszcze raz pochylić się nad sprawą asesorów, to znak, że do głosu w radzie dochodzą gołębie. Jastrzębia szarża, blokująca pod koniec października nominacje 265 asesorów, okazała się strzałem w stopę.
Nie do obrony jest bowiem skrajnie posunięty formalizm, sprowadzający się do tego, że dyskusyjny brak jednego dokumentu miałby zablokować, nawet nieodwracalnie, kariery batalionu świetnie wyszkolonych (za pieniądze podatników) młodych prawników, którzy mieli być odsieczą dla pogrążonego w zapaści wymiaru sprawiedliwości.
Członkowie KRS najwyraźniej zaczęli zdawać sobie sprawę z tego absurdu, poszukując wyjścia z kłopotliwej sytuacji. Zastanówmy się jednak, czy od członków KRS należy oczekiwać politycznego wyczucia. Odpowiedź nie jest oczywista. W spokojnych czasach pewnie niekoniecznie. W czasach dla sądownictwa trudnych – chyba już tak. Tego wyczucia zabrakło jednak w krytycznej sytuacji, kiedy między dwoma ośrodkami politycznymi – umiarkowanym dotąd prezydentem i radykalnym PiS – toczy się wielomiesięczny spór o to, jak głęboka ma być reforma KRS.
Formalizm rady sprawił, że prezydent znalazł się pod presją, a do ofensywy przeszli zwolennicy radykalnych reform. I być może to właśnie decyzja KRS przerwała trwający od miesięcy impas w obozie prawicy. Bo blokada asesorów nie przysporzyła radzie sojuszników – mogła jedynie utwierdzić jej oponentów w politycznych tezach, że jest wrogiem „dobrej zmiany”, a imperatywem jej działania jest nie tylko interes Temidy, ale ambicje i poglądy jej członków. A to nie wróży dobrze temu, jak ostatecznie będzie wyglądała reforma. ©?