Kuźniar: Kryzys czy kres

Zdemoralizowany, wypierający się swej tożsamości i niezdolny do strategicznego działania Zachód łatwo daje się ośmieszać wielokrotnie słabszej, za to zdeterminowanej Rosji – pisze prof. Roman Kuźniar, politolog.

Aktualizacja: 04.04.2018 21:41 Publikacja: 04.04.2018 18:35

Harce, jakie w ostatnim czasie wyprawia Rosja Putina, tylko potwierdzają, w jak głębokim kryzysie zn

Harce, jakie w ostatnim czasie wyprawia Rosja Putina, tylko potwierdzają, w jak głębokim kryzysie znajduje się dziś świat zachodni

Foto: AFP

Kilka lat temu Marcin Król opublikował ważną pracę: „Europa w obliczu końca". Pisał w niej, że Europa znajduje się w „poważnym kryzysie politycznym, dramatycznym kryzysie cywilizacyjnym i być może śmiertelnym kryzysie duchowym". Te słowa równie dobrze, a być może nawet lepiej, pasują do całego Zachodu. Harce, jakie w ostatnim czasie wyprawia Rosja Putina, tylko potwierdzają, w jak głębokim kryzysie znajduje się dziś świat zachodni, choć przecież nie są przyczyną tego kryzysu.

W konfrontacji z Rosją najbardziej widać słabość najmłodszej, geopolityczno-instytucjonalnej warstwy Zachodu, która powstała dopiero po II wojnie światowej. Jednak kryzys jest efektem coraz szybciej postępującej erozji samych cywilizacyjnych fundamentów. Chodzi o cywilizację w tradycyjnym rozumieniu, w przypadku Zachodu – jak się to metaforycznie ujmuje – syntezę Aten, Rzymu i Jerozolimy, która dokonała się w późnym średniowieczu i dała potężny impuls rozwojowy Europie zachodniego chrześcijaństwa. To od tego czasu późniejszy Zachód zaczął szybko uciekać reszcie świata. W wiekach XVIII i XIX doszła do tego cywilizacja polityczna, czyli liberalizm, mająca także swój odpowiednik w kapitalistycznej gospodarce wolnorynkowej. To właśnie te podstawy zaczynają dzisiaj kruszeć, co osłabia Zachód w sensie geopolitycznym,

Niszczący rozrost zasad

Obok rozpoznanych i dobrze opisanych trendów demograficznych i kulturowych, w ostatnich dwóch dekadach pojawiły się nowe przyczyny szybkiego słabnięcia Zachodu na scenie międzynarodowej. Szwajcarski historyk Gonzague de Reynold pisał, że „każdy ustrój niszczy się sam przez nadmierny rozrost własnych zasad". Można wskazać na przynajmniej trzy obszary działania tego prawa w odniesieniu do Zachodu.

Po pierwsze, w gospodarce rynkowej pojawiło się diagnozowane przez Paula Dembinskiego zjawisko „finansjalizacji". Systemy finansowe oderwały się od realnej gospodarki i w mniejszym stopniu zajmują się racjonalnym wspomaganiem procesów gospodarczych, w większym zaś jałowym produkowaniem pieniędzy z pieniędzy, za pomocą kolejnych generacji derywatów, aż po toksyczne produkty finansowe, które wysadziły w powietrze zachodni system finansowy w 2008 r.

Stało za tym dążenie do zysku w możliwie najłatwiejszy sposób. Aby sobie to ułatwić, tzw. rynki finansowe zwalczały rządową kontrolę tej sfery za pomocą argumentu o anachronizmie wszelkich przejawów obecności państwa w gospodarce. Doprowadzone w praktyce do skrajności hasło konsensusu waszyngtońskiego – „liberalizacja i deregulacja", przyniosło szkodliwe następstwa nie tylko w gospodarce, ale też w polityce i życiu społecznym.

Drugim obszarem, w którym widać nadmierny rozrost własnych zasad, jest demokracja. Uległa ona psuciu nie tylko przez pieniądz, ale też nadmiar liberalizmu, który sprowadził ją do procedur uzgadniania coraz bardziej rozbieżnych, jednostkowych i grupowych interesów, które nie dały się sprowadzić do wspólnego mianownika. Demokracja, tracąc skuteczność, traciła legitymizację, a próbując poprawić tę pierwszą, tym bardziej traciła drugą. Społeczeństwa zaś traciły w nią wiarę.

Nie bez znaczenia był też liberalny przechył w sferze praw człowieka, których rozwój poszedł w kierunku indywidualnych i grupowych praw, uprawnień, roszczeń, jednak bez zobowiązań i obowiązków, w tym bez uwzględniania potrzeby zachowania spójności społecznej i kulturowej. Ponadto, o czym coraz częściej się pisze, liberalizm oderwał się od swego etyczno-kulturowego podłoża, które wcześniej zapewniło mu tak wielki sukces.

Gorzki smak globalizacji

Odwrót rządzonych przez Donalda Trumpa Stanów Zjednoczonych od globalizacji nie jest ani niespodziewany, ani przypadkowy. To musiało w końcu nastąpić. Wszak w procesie tzw. drugiej globalizacji (od lat 80. XX w.) doszło do bezprecedensowego rozwarstwienia pod względem majątku i dochodów – wewnątrz zachodnich społeczeństw oraz pomiędzy krajami wysoko i słabo rozwiniętymi. To musiało wywołać konsekwencje społeczne, które znalazły przełożenie na polityczne preferencje i wybory.

Druga globalizacja pobudziła także przyspieszony wzrost tzw. reszty świata (choć nie całej), która zaczęła produkować więcej i taniej, oraz eksportować na rynki zachodnie. Po stronie Zachodu spowodowało to m.in. spadek konkurencyjności i wzrost bezrobocia. Druga globalizacja przyspieszyła także to, co zapoczątkowała pierwsza, czyli odwołując się do określenia Arnolda Toynbeego – „cywilizacyjne przeciwuderzenie". Znalazło ono wyraz w szybko rosnącej migracji z byłych kolonii do metropolii i pozostałych krajów zachodnich. Ta wielka fala wywołała reakcję populistyczno-nacjonalistyczną. Pojawiły się bowiem problemy – wcale nie teoretyczne – spójności społecznej i bezpieczeństwa kulturowego.

O ile problemy imigracji czy konkurencyjności oraz ich społeczno-kulturowych implikacji można uznać za niezamierzone, lecz i nieuniknione konsekwencje wcześniejszej oraz pozimnowojennej fazy ekspansji Zachodu, o tyle jego niedawne interwencje militarne trzeba zaliczyć do kategorii ciężkich, choć niewymuszonych błędów; wręcz strzałów we własną stopę. Interwencje te znacznie pogorszyły pozycję międzynarodową Zachodu – w pewnym sensie są przejawem niszczącego działania nadmiernego rozrostu własnych zasad. Chodziło bowiem o wojny wpisujące się w koncepcję liberalnego interwencjonizmu. Idea ta pojawiła się w zachodniej polityce w trakcie ostatniego ćwierćwiecza.

Nieudolnie i z reguły niepotrzebnie, do tego łamiąc prawo, Zachód nie tylko powodował prawdziwe katastrofy humanitarne i rozległe zniszczenia na miejscu oraz prowokował szkodliwe dla siebie kontrreakcje (terroryzm, fale migracyjno-uchodźcze). Wywoływał również wrogość w wielu regionach świata. Podobne efekty przyniósł kryzys 2008 r.: zachwiał wiarę w bezalternatywność zachodniego modelu rozwoju, czyli podkopał legitymizację globalnego przywództwa Zachodu.

Mniej Zachodu w Zachodzie

To główne, choć niejedyne przyczyny, dlaczego w ostatnich latach obserwujemy nie tylko dramatycznie szybkie słabnięcie Zachodu w stosunkach międzynarodowych, ale również erozję jego tożsamości. Szczególnie zaskakujące i niepokojące jest kurczenie się Zachodu na jego „geopolitycznych skrzydłach". Prezydentem Stanów Zjednoczonych został polityk reprezentujący całkowicie niezachodnią aksjologię i sposób myślenia, który porzucił dotychczasową przywódczą rolę USA w świecie zachodnim. Posługując się językiem ze sfery mikroekonomii, można powiedzieć, że doszło do „wrogiego przejęcia" Białego Domu.

Jak wiadomo, Donald Trump preferuje polityczne przyjaźnie z przywódcami państw niedemokratycznych. Ponadto, badacze systemów politycznych już od pewnego czasu podkreślają przekształcanie się USA z kraju demokratycznego w państwo co najwyżej oligarchicznej demokracji, gdzie o tym, kto rządzi i jak rządzi, decyduje wielki pieniądz. Podobny odwrót od zachodnich wartości i standardów politycznych obserwujemy w Europie Środkowej, która do geopolitycznego Zachodu dołączyła dopiero po 1989 r. Uważa się, że doszło tu do recydywy wzorców kultury politycznej ze Wschodu (pozostałości po komunizmie i silne oddziaływanie Rosji).

Przejawy erozji tożsamości widać także w samym mateczniku Zachodu – w Europie Zachodniej. Symptomatycznym przykładem tego procesu jest spór pomiędzy niemiecką kanclerz a jej ministrem spraw wewnętrznych o to, czy islam jest częścią Niemiec... Z całą pewnością islam nie jest częścią Zachodu, a w wielu swoich przejawach był i jest wobec cywilizacji Zachodu wyraźnie nieprzyjazny. Cywilizacyjną erozję Zachodu pod wpływem islamu widać zresztą w wielu innych miejscach.

Z kolei polityczne wolty USA oraz Wielkiej Brytanii (brexit) mogą być uważane za koniec anglo-amerykańskiego porządku, co należy rozumieć również jako utratę jakże istotnego anglosaskiego wkładu w tożsamość i siłę Zachodu. Czy i jak sobie z tym Zachód poradzi, zobaczymy wkrótce.

Idąc dalej, Chińczycy w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że wybór Trumpa i jego polityka (czy może raczej jej brak) jest dla nich „darem niebios". I rzeczywiście, oddawanie przez USA pola Chinom w Azji Wschodniej i na obszarze określanym przez Zbigniewa Brzezińskiego „eurazjatycką szachownicą" budzi najwyższe zdumienie obserwatorów ze wszystkich ważniejszych stolic świata. Efektem tego jest dyskutowany obecnie przez znawców kryzys liberalnego porządku międzynarodowego. Przekonująco pisze o nim brytyjski politolog Hans Kundnani, skupiając się na jego aspektach ekonomicznych, ideowych oraz w sferze bezpieczeństwa.

Niestety, wiele wskazuje na to, że nie chodzi o kryzys, lecz kres porządku międzynarodowego w kształcie ustanowionym przez Zachód w dwóch fazach: po II wojnie światowej oraz po zakończeniu zimnej wojny. Ambicje do przejęcia „opieki" nad procesem globalizacji zgłaszają Chiny. Jeśli tak się stanie, można założyć, że będzie to zupełnie inny proces, zarówno jeżeli chodzi o treści, jak i korzyści płynące dla jego uczestników, w tym reszty świata, do której trafi... Zachód.

Strach przed wojną

Dopiero na powyższym tle zrozumiałe się staje, dlaczego Rosja, wielokrotnie słabsza od Zachodu, tak dobrze sobie radzi w konfrontacji z nim. Putin zdecydował się na nią zaraz po powrocie na fotel prezydenta w 2012 r., czyli niemal dwa lata przed agresją na Ukrainę. W swej strategii wobec Zachodu wykorzystuje jego wewnętrzne słabości, rosnące w siłę w wielu zachodnich krajach ruchy populistyczne, renesans tendencji autorytarno-nacjonalistycznych (zwłaszcza w Europie Środkowej), kryzys demokracji, podatność zachodnich polityków na różne formy korupcji oraz wspierania ich karier i wpływów ich partii (vide Nicolas Sarkozy, Viktor Orbán czy Donald Trump).

Może także liczyć na wewnętrzne różnice interesów i podziały, które biorą górę nad poczuciem interesu wspólnego, czego przejawem jest nie tylko więź Orbána z Putinem, ale i beztroski stosunek Niemiec do budowy gazociągu Nord Stream 2 czy admiracja Trumpa dla gospodarza Kremla. Putin może także liczyć na wyrozumiałość i naiwność zachodnich polityków (m.in. Emmanuela Macrona), którzy wierzą, że przez bezpośrednie kontakty z nim mogą wpłynąć na jego postępowanie, choć wielokrotnie dowodził, że to nie jest możliwe. Te kontakty zaspokajają wprawdzie próżność zachodnich polityków, ale służą wyłącznie interesom Rosji.

Putin zresztą nie tylko może na to wszystko liczyć, on to wszystko mniej lub bardziej otwarcie finansuje lub wspiera, aby właśnie pogłębić słabości Zachodu; aby podważyć jego liberalno-demokratyczne oblicze; aby uczynić go bezradnym wobec poczynań Kremla skierowanych wprost przeciwko Zachodowi, a także w innych regionach przeciw zachodnim interesom.

W tej sytuacji sankcje, zwłaszcza tak nieśmiałe, nie robią na Rosji większego wrażenia. Putinowi sprzyja także niechęć reszty świata wobec Zachodu, na którą sam Zachód ciężko zapracował w ostatnich dwóch dekadach. To raczej Rosja może liczyć na zrozumienie reszty świata w jej antyzachodnich poczynaniach.

Niezależnie od powyższych słabości problemem podstawowym jest niskie morale Zachodu, które uniemożliwia sformułowanie jakiejkolwiek strategii wobec Rosji. Zachód jedynie reaguje, do tego z opóźnieniem, słabo, niesolidarnie. Przestraszył się „nowej zimnej wojny", która jest mitem, ponieważ toczy ją jedynie Putin, podczas gdy Zachód robi wszystko, aby jej uniknąć. Słaba Rosja się jej nie boi, a wielokrotnie silniejszy Zachód drży na myśl, że miałby ją podjąć.

Tymczasem bez gotowości do jej podjęcia, bez zdolności do rozwinięcia nowej wersji polityki powstrzymywania Zachód będzie cały czas przez Rosję ośmieszany, a jedyne, na co będzie go stać w odpowiedzi np. na atak bronią chemiczną, to... odwołanie kilkudziesięciu rosyjskich dyplomatów. A i tak za chwilę Macron pojedzie do Rosji spotkać się z Putinem, zaś Trump, w tajemnicy przed swymi doradcami, umawia się na podobną randkę w innym miejscu.

W nieodległej przeszłości Zachód, dzięki jedności, determinacji i strategii, pokojowymi metodami zwyciężył znacznie potężniejszy od Rosji Związek Sowiecki. Dzisiaj, silniejszy, lecz zdemoralizowany, wypierający się swej tożsamości, niezdolny do strategicznego działania Zachód przegrywa z wielokrotnie słabszą, lecz zdeterminowaną i działającą strategicznie Rosją.

Autor jest politologiem, profesorem nauk humanistycznych, dyplomatą. Od 2010 do 2015 r. był doradcą ds. międzynarodowych prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jest szefem rady programowej Fundacji My Obywatele Unii Europejskiej

Kilka lat temu Marcin Król opublikował ważną pracę: „Europa w obliczu końca". Pisał w niej, że Europa znajduje się w „poważnym kryzysie politycznym, dramatycznym kryzysie cywilizacyjnym i być może śmiertelnym kryzysie duchowym". Te słowa równie dobrze, a być może nawet lepiej, pasują do całego Zachodu. Harce, jakie w ostatnim czasie wyprawia Rosja Putina, tylko potwierdzają, w jak głębokim kryzysie znajduje się dziś świat zachodni, choć przecież nie są przyczyną tego kryzysu.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Zmiana unijnego paradygmatu
Opinie polityczno - społeczne
Cezary Szymanek: Spełnione nadzieje i rozwiane obawy po 20 latach w UE
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Witajcie w innym kraju
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Na 20 lat Polski w Unii
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?