„To nie jest żaden apel poległych – to jest litania żywych (...) Zapraszamy ich (...) także w poczuciu, że ich służba dla nas, dla Polski wcale się nie skończyła (...) Dzisiaj mogą więcej, niż mogli wtedy" – to fragmenty kazania arcybiskupa Grzegorza Rysia wygłoszonego w ósmą rocznicę katastrofy smoleńskiej, oczywiście w religijnym kontekście. Ale arcybiskup pokazał, co jeszcze można zrobić dla pamięci zmarłych również w świeckim, społecznym wymiarze. Chodzi o to, by katastrofa nie prowadziła do jeszcze jednego podziału, by skołatane społeczeństwo nie miało przed oczami żywych – zaciętych w sporze, ale sprawę tych, co już są na schodach do wieczności.
Zmarłych w katastrofie nie da się szybko zamknąć tylko w kamieniu. Oczywiście, pomniki są potrzebne, ale potrzebne są też dzieła, które zmarłym w katastrofie pozwolą żyć. Jest oczywiście sporo ciekawych inicjatyw, np. Fundacja im. Mariusza Kazany, Fundacja im. Krystyny Bochenek, ale potrzeba ich więcej. To, czego najbardziej potrzebuje współczesna Polska, to poważne – podkreślam, poważne – fundacje – aż się boję tego słowa – polityczne.
Polityczne, bo służące wspólnemu dobru. Wspólnemu. Może działające chociażby w oparciu o środki przeznaczone w budżecie dla partii politycznych? Na przykład Niemcy mają wielkie fundacje polityczne Adenauera czy Eberta, które łączą pamięć o ideach patronów z działalnością państwową.
Tak czy owak, niezależnie od istniejących inicjatyw powinien powstać działający z rozmachem, mający państwowe cele Fundusz Lecha Kaczyńskiego. Zajmowałby się tym, co dla śp. prezydenta było najważniejsze: prawami pracowniczymi, polityką wschodnią, akcjami edukacyjnymi. Mogłyby powstać też fundacje Jarugi-Nowackiej, Arama Rybickiego itd. Taki gest ze strony partii bardzo by się przydał. Może to moment i sposób, by tym, którzy odeszli, pozwolić znowu żyć w głowach obywateli, a jednocześnie zacząć promować Polskę, państwowe sprawy.
Kardynał Józef Glemp w pierwszych godzinach po katastrofie powiedział, że Katyń to takie polskie okno do wieczności. Nikt lepiej już tego nie ujął. Co byśmy jako Polacy poczęli w takich sytuacjach bez biskupów? Niektórzy z nich – tak już jest – walczą o to, co dla polityków powinno być oczywistym celem: żeby skołatany naród nie był jeszcze bardziej popękany.