„Kiedyś wiosna otworzy na ścieżaj pestki serc rozłupane na pół" – pięknie pisał Bruno Jasieński (jak śmiem cytować takiego komucha!). Odkąd człowiek został wygnany z raju (jeśli w ogóle tam przebywał) i musiał sam zatroszczyć się o pożywienie, z obawą i nadzieją spogląda na wiosenny cud, stara się pomagać mu, jak potrafi, i wierzy, że wszystko powtórzy się za rok.

W starożytności Kora, córka Demeter, powracała z podziemi. U nas czcimy Wielkanoc, która nie jest tylko chrześcijańskim świętem Zmartwychwstania – korzenie ma zanurzone w pradawnych wierzeniach. Staroegipski bóg Horus też pochodził od dziewicy, jego narodzinom towarzyszyła gwiazda na wschodzie, miał 12 uczniów, z którymi wędrował, uzdrawiając chorych, przeszedł też rodzaj chrztu. W końcu zdradzony i uśmiercony przez przybicie do drzewa w towarzystwie dwóch łotrów, po trzech dniach zmartwychwstał.

Motyw niepokalanego poczęcia, chrztu, cudów, zmartwychwstania również przewija się przez opowieści o indyjskim Krisznie, perskim Mitrze, frygijskim Attisie i innych jeszcze boskich postaciach. Czy to znaczy, że nasza Wielkanoc jest falsyfikatem i trzeba ocenzurować te pogańskie narracje? Może raczej pokazują one, że w innych kulturach i religiach jest przeczucie Chrystusa, i to zbliża je do siebie bardziej, niżby chcieli fundamentaliści i fanatycy.

Jeszcze gorzej z poczciwym wielkanocnym zajączkiem: niegdyś czczono królika jako symbol niepohamowanej płodności, bo wiosna była też czasem miłosnego rozpasania, a oczekiwanie na nią – postu i seksualnej ascezy. Uciąć zajączkowi co trzeba albo i jego samego poddać dekapitacji? Nie inaczej z tęczową aureolą – przecież tęcza to symbol pojednania i nadziei nie tylko dla chrześcijaństwa, ale i innych religii.

Jeśli po zimie porządkujemy izby i obejście, to wypadałoby podobnie uprzątnąć duszę i sumienie, tym bardziej że złe moce właśnie wiosną budzą się do życia. Tak, tak – proszę posłanki Sobeckiej!