Dni Marusza Kamińskiego jako szefa CBA są policzone – taki przekaz polityków Platformy Obywatelskiej dobiega nas co dnia. Politycy i media zastanawiają się nad tym, jak skutecznie go odwołać, jakiego użyć triku – może „brak moralności”, a może „przekroczenie uprawnień”? W krytyce działań tej służby dawno przekroczono miarę – a zarzut o wykorzystywanie CBA do walki politycznej jest jedną z jej łagodniejszych form.
Zadziwia, że nikt prawie nie protestuje przeciw planom odwoływania szefa służb, któremu ustawa gwarantuje kadencyjność i tym samym niezależność od zmieniających się rządów. Premier Tusk ma zamiar tę niezależność złamać i jest to nie tylko groźne dla standardów demokratycznych w naszym kraju, które Platforma miała podobno podwyższać, ale też groźne dla samego premiera. Bo paradoksalnie w interesie Donalda Tuska jest to, by na czele służb stał właśnie ktoś taki jak Mariusz Kamiński.
CBA to pierwsza polska służba specjalna zbudowana od początku do końca na nowo. Bez dawnych zależności postpeerelowskich służb, bez koterii i grup interesów budowanych w służbach i resortach z rządu na rząd przez kolejne ekipy III RP. Nie ma tu swoich wpływów zapewne żaden z wielu byłych decydentów służb – ani Wojciech Brochwicz, ani Jan Widacki, ani Konstanty Miodowicz, ani pewnie nikt inny. CBA, nowocześnie zbudowana i świetnie wyposażona służba, jest całkowicie poza kontrolą tego rodzaju osób.
To budzi frustrację i poczucie bezsilności. Tak dalece, że sięga się do tak niskich gestów, jak powtarzanie nieprawdziwej informacji, iż Kamiński kiedyś „starał się o przyjęcie do UOP, ale z braku kwalifikacji nie został przyjęty”. W domyśle – teraz, wiadomo, mści się, bo ma kompleksy. Ale to styl Wojciecha Brochwicza czy Piotra Niemczyka i w porównaniu z tym, co otwarcie mówią politycy Platformy, jest on niemal subtelny. Bo wystarczy przypomnieć sobie słowa Donalda Tuska po zatrzymaniu Beaty Sawickiej czy Pawła Grasia, w poprzedniej kadencji Sejmu szefa Komisji ds. Służb Specjalnych, tego, który ogłosił, że działanie służb pod rządami PiS przypomina praktyki Stasi czy Securitate, by zobaczyć, jak ciężkie działa od miesięcy już biją w CBA.
Zadziwia łatwość, z jaką w tę nagonkę włączyły się media. Chociaż szczerze mówiąc, to właściwie już nawet nie zadziwia. Po ostatnich kilku miesiącach jasne jest, że wielu ludzi mediów zaangażowało się w działania marketingu politycznego Platformy Obywatelskiej, czy szerzej „antypisu”. Gorliwość, z jaką to zaangażowanie wypełnia, powoduje niekiedy utratę zdrowego rozsądku. Zupełnie przypadkiem udało się to udowodnić Pawłowi Lisickiemu, który w ostatnim weekendowym wydaniu „Rzeczpospolitej” opublikował pastisz wyznań skruszonego „agenta CBA”.„Tomek” miał w jednym z tygodników wyznać, jak szantażem groźby utraty życia zmuszany był do „kuszenia Beaty”. „Łzy Beaty były straszne. I dlatego też zacząłem płakać. Naprawdę. Rozczuliłem się. Ryczałem, aż mnie brzuch rozbolał (...), aż poszedłem do Mariusza i mu powiedziałem, że tak dalej nie mogę. Wtedy on powiedział, że też się boi. Wstał, odkręcił kran i otworzył okno. Chyba chciał coś ważnego powiedzieć, wtedy jednak jak na złość była awaria. A w ciszy nie chciał mówić. Tylko drżał na całym ciele. Przeciągał palcem po szyi i kładł go na usta” – to fragmenty tej parodii stylu rozprawiania się z CBA, jaką zaserwował czytelnikom Lisicki, a którą całkowicie bezkrytycznie jako poważną informację podawały stacje telewizyjne czy portal onet. pl.