Rz: Jak się panu podoba projekt rządu RFN dotyczący „Widocznego znaku przeciw ucieczkom i wypędzeniom”?
Jestem rozczarowany piętnem jakie odcisnęła na nim optyka historyczna, jaką lansuje Związek Wypędzonych. Owszem, są w projekcie fragmenty szanujące polską wrażliwość. Ale jest też powrót do ulubionej tezy Związku Wypędzonych – że XX wiek był stuleciem wypędzeń. To klejenie dwóch przeciwstawnych narracji historycznych.
Dlaczego niepokoi koncepcja XX wieku jako stulecia wypędzeń?
Bo w ten sposób zło tego czasu, naznaczonego zbrodniczymi totalitaryzmami, definiuje się jedynie poprzez pryzmat wysiedleń. Umieszcza się powojenne deportacje Niemców wśród wielu – różnych przecież w swojej skali – operacji, począwszy od wygnania Ormian z Turcji w latach 20. poprzez powojenne wysiedlenia Włochów z Jugosławii czy Finów z Karelii aż po czystki etniczne w Bośni i Kosowie w latach 90. zeszłego wieku. Za taką wizją historii idzie teza, że wszystkie wysiedlenia były równie złe i zbrodnicze i że berliński „Widoczny znak” ma być symbolicznym hołdem dla wszystkich wysiedlonych w ubiegłym wieku. Taka wizja dziejów musi budzić zastrzeżenia. Przecież zupełnie inny splot wydarzeń doprowadził Niemców od szaleństwa nazizmu i wojny po deportacje z lat 1945 – 1947, a inne były losy mniejszości ormiańskiej, które tureckie władze wybrały na ofiary swej szowinistycznej kampanii nienawiści po I wojnie światowej.
Co w takim razie powinien pokazywać „Widoczny znak”?