Na przełomie maja i czerwca 2005 r. Francuzi oraz Holendrzy zgodnie odrzucili w referendach traktat konstytucyjny. Jednym z pierwszych polskich polityków, który wyraził swoje zdanie na temat przyszłości owego dokumentu, był Jacek Saryusz-Wolski. Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego (a dziś szef Komisji Spraw Zagranicznych tegoż samego ciała) uznał, iż traktat jest martwy i trzeba go renegocjować.
– Nie jesteśmy zwolennikami obecnego tekstu traktatu konstytucyjnego (…). Należałoby go skrócić i uczynić bardziej przyjaznym dla ludzi – tłumaczył w wywiadzie dla Agencji Reutera. Wtórował mu lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk:
– Polska powinna wstrzymać procedurę ratyfikacyjną i nie spieszyć się z przeprowadzeniem referendum w sprawie traktatu, którego obecnie nie ma.Jednak w przeciwieństwie do traktatu lizbońskiego, tamten dokument wcale nie był taki „martwy”, a najwyżej ciężko chory. Mógł przetrwać nawet przy sprzeciwie pięciu – na ówczesnych 25 – członków Wspólnoty. Saryuszowi-Wolskiemu i Tuskowi najwyraźniej zależało jednak na tym, by traktat czym prędzej ukatrupić. Tusk w programie „Prosto w oczy” Moniki Olejnik zapowiedział nawet, że w przypadku ewentualnego referendum będzie namawiał Polaków, by pozostali w domach.
W równie intrygujący sposób wypowiadał się na ten temat kolejny polityk, który zajmuje dziś jedno z najważniejszych stanowisk w polskim rządzie. Jacek Rostowski, obecnie minister finansów, a trzy lata temu profesor uniwersytetu w Budapeszcie i doradca prezesa Pekao SA, tak oto oceniał eurokonstytucję w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 30 lipca 2005 r.: „Konstytucja – wbrew temu, co myśli o niej wielu Francuzów czy Niemców – była symbolem Europy socjalnej. W takiej Europie Polska ma mniejsze szanse na sukces niż w Europie ekonomicznej. Dlatego upadek konstytucji jest dla Polski pewną szansą”.
Dla Rostowskiego klęska traktatu była wtedy tylko „porażką grupy polityków, którzy zainwestowali swój autorytet w forsowanie tego projektu”. Przekonywał: „Nie mamy do czynienia z kryzysem konstytucyjnym ani nawet z kryzysem rozwoju UE, ale z kryzysem pewnego układu politycznego wewnątrz Europy”. Prof. Rostowski pozwolił sobie nawet na dość ryzykowne stwierdzenie, iż na eurokonstytucji „najwięcej zyskałyby Niemcy”, a na pytanie o racjonalność decyzji francuskich i holenderskich wyborców odpowiedział zdaniem, które dziś wielu publicystów uznałoby zapewne za eurosceptyczne i kompromitujące Polskę: „Odrzucanie demokratycznych werdyktów jest nie do przyjęcia z wyjątkiem sytuacji, gdy zagrożone są podstawowe prawa ludzkie. Jeśli Europejczycy zgodzą się na coś takiego, to przestaną być obywatelami wolnych krajów i staną się poddanymi elity politycznej”.