Moja misja do Polski w zeszłym miesiącu odbyła się w bardzo ważnym momencie. Przyjechałem do Polski, aby zachęcić jej przywódców do pozbycia się min przeciwpiechotnych raz na zawsze. Stało się to w chwili, kiedy wydarzenia międzynarodowe zwróciły większą uwagę Polski na sprawy jej bezpieczeństwa i obrony.
Czy w związku z tym moja misja nie miała prawa zakończyć się sukcesem? Czy była mission impossible? Uważam, że nie. Niezależnie od ostatnich wydarzeń nadszedł czas, w którym Polska powinna wyzbyć się broni całkowicie zbędnej w jej arsenałach militarnych.
Przebywając w Polsce, mogłem się przekonać jak nigdy dotąd, że jedną z głównych wartości w tym kraju jest podążanie za nowoczesnością. Nie oznacza to wcale mniejszej dbałości o sprawy bezpieczeństwa narodowego. Powinno się jednak to robić zgodnie z najwyższymi standardami humanitarnymi obowiązującymi w dzisiejszym świecie.
Polska w zasadzie przyznaje, że miny przeciwpiechotne to uzbrojenie z czasów przeszłych, dlatego zgodziła się nie produkować i nie eksportować tego rodzaju broni. Zobowiązała się także do niestosowania jej podczas prowadzonych przez siebie misji zagranicznych. A jednak nie odważyła się uczynić ostatniego kroku, na który zdecydowało się wiele innych krajów podpisujących się pod konwencją ottawską z 1997 roku o zakazie stosowania min. Stając się 157. sygnatariuszem tej konwencji, Polska mogłaby przyczynić się do trwałego zakończenia ery naznaczonej ofiarami i cierpieniami wywołanymi użyciem min przeciwpiechotnych.
Czy przyjęcie tej konwencji oznaczałoby uszczerbek dla bezpieczeństwa kraju? W żadnym wypadku. W ostatnich konfliktach, jakie wybuchły na świecie, brak min nie zmieniłby w najmniejszym stopniu ich przebiegu i nie zaszkodził żadnej ze stron. Ten rodzaj broni stał się po prostu bezużyteczny. Efektem jej użycia jest natomiast nieopisane cierpienie cywilów i lokalnych społeczności, które może trwać przez całe lata i dekady.