Polska inteligencja liberalno-demokratyczna znalazła się w lesie” – ogłosił na portalu „Gazety Wyborczej” jej publicysta Marek Beylin, komentując swój niedawny tekst na ten sam temat. Otóż okazuje się, że po roku rządów Platformy Obywatelskiej Beylin stanął bezradny wobec dylematu: czy popierać rządy Donalda Tuska (bo inaczej grozi władza straszliwego PiS) i – to jest cena owego poparcia – przymykać oczy na słowa i czyny, które trudno zaakceptować. I zgodzić się, że w zamian, prócz trzymania PiS w opozycji, niewiele od tej ekipy można oczekiwać.Faktycznie „salon” ma coraz większy kłopot z Tuskiem i coraz trudniej wychodzi mu zaciskanie zębów.
Jedna z przyczyn leży w marketingu politycznym rządu. Gabinet Donalda Tuska nie szczędzi wysiłków ni nakładów, by promocja działań rządu przynosiła efekty. I Polacy to doceniają: w jednym z ostatnich sondaży SMG/KRC dla programu „Forum” w TVP Info respondenci spośród ośmiu dziedzin, w jakich ich zdaniem gabinet Tuska odniósł sukces, marketing polityczny wymienili na drugim miejscu, zaraz po polityce zagranicznej.Problem w tym, że spin doktorzy PO nie mają ambicji kształtowania postaw wyborców, wolą hołdować ich poglądom. Nie od dziś wiadomo, że polskie społeczeństwo jest bardziej konserwatywne niż liberalno-demokratyczne a la Marek Beylin. A populizm tak widoczny w wypowiedziach i gestach polityków PO jest świetną metodą utrzymywania wysokiego poparcia. Donald Tusk będzie zatem przynajmniej od czasu do czasu głosił hasła, które bywalcom salonu będą stawiać włosy na głowie. I już to zresztą czyni.
Ogłoszony przez premiera zamiar stosowania przymusowej tzw. kastracji pedofilów popiera – co potwierdziły sondaże – znakomita większość Polaków. Donald Tusk zatem twardo tego pomysłu broni, używając języka, który „inteligencję liberalno-lewicową” musi chłostać jak bat: że wobec dopuszczających się przestępstw pedofilskich „takich kreatur” nie można „zastosować terminu człowiek”. I że „w związku z tym, nie sądzę, by obrona praw człowieka dotyczyła tego typu zdarzeń”.
To się pewnie podoba przeciętnemu Kowalskiemu czy Nowakowi, a premier może przy tym pokazywać się jako twardy i zdecydowany polityk (w badaniach wyszło zapewne, że ostatnio jego miękkość i „polityka miłości” wywołuje już znużenie u wyborców i przestaje ich uwodzić). Nie może się jednak podobać tym wszystkim, którzy nie tak dawno pisali o zagrożeniu demokracji, autorytarnych rządach i łamaniu praw człowieka.
Premier Tusk, a także to, co dzieje się pod jego rządami, daje doprawdy zadziwiająco wiele powodów, by o tych zagrożeniach, jeśli chciałoby się być konsekwentnym, głośno mówić. I równie głośno protestować. Ale na tym właśnie polega problem salonu – atakować Tuska nie można, zgadzać się z tym, co głosi – co najmniej w kilku sprawach – także nie. Cóż więc zostaje?