Jak znaleźć klucz do sukcesu prezydenta

Zorganizowanie Święta Niepodległości w radosnym tonie i z udziałem gości z zagranicy buduje prestiż nie tyle samego Lecha Kaczyńskiego, ile państwa polskiego – pisze publicystka „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 10.11.2008 09:58 Publikacja: 09.11.2008 23:42

Lech Kaczyński wyszedł zwycięsko z kolejnej rundy potyczek z Donaldem Tuskiem o prymat w polityce zagranicznej. Jest już jasne, że bez względu na to, jak bardzo rząd i politycy PO będą usiłowali mu przeszkadzać, prezydent będzie jeździł na szczyty Unii Europejskiej i będzie odgrywał znaczącą rolę w kształtowaniu polityki zagranicznej Polski. Wbrew temu, co twierdzą politycy PO i sympatyzujący z tą partią publicyści, leży to w konstytucyjnych prerogatywach głowy państwa.

Premier wypróbował dotąd dwie metody – otwartego starcia w fatalnym stylu, które skończyło się jego kompromitacją, gdy uniemożliwił prezydentowi skorzystanie z rządowego samolotu, i drugą – dystansowania się i próbie upokorzenia prezydenta instrukcjami rządowymi na kolejny szczyt. Przed grudniowym spotkaniem przywódców Unii Europejskiej spin doktorzy Platformy z pewnością wymyślą jeszcze coś innego. Wydaje się jednak, że bez względu na wszystko pozostaną bezradni.

[srodtytul]Notowania rządu coraz gorsze[/srodtytul]

Zwłaszcza że muszą być ostrożni ze stosowaniem zdecydowanych środków. Awantura o samolot pokazała, że agresja i upokarzanie prezydenta Polakom się nie podoba bez względu na to, jak oni sami oceniają Lecha Kaczyńskiego. A jak wiadomo, oceniają go fatalnie. Wedle ostatniego sondażu OBOP dla programu „Forum” pracę prezydenta ocenia pozytywnie zaledwie 24 proc. Polaków. Negatywnie – 58 proc.

Chętnie jest to podnoszone jako argument, jak fatalnego mamy prezydenta. Tyle że w tym samym badaniu rząd zebrał dokładnie takie same oceny – respondentów pozytywnie oceniających pracę gabinetu Tuska jest 24 proc., negatywnie 58 proc. Przy czym w stosunku do badania sprzed miesiąca rząd poprawił swe notowania, bo wówczas był oceniany gorzej niż prezydent. Natomiast w przekazie medialnym Polacy słyszą tylko o fatalnych notowaniach prezydenta.

[wyimek]Socjalny akcent przypominający, że prezydent jest spadkobiercą nurtu PPS-owskiego, to trochę za mało, by poszerzyć grupę wyborców [/wyimek]

Faktem pozostaje jednak, że choć Lech Kaczyński jest ostatnio otwarty, uśmiechnięty i swobodny, to słupki popularności mu nie rosną. Być może dlatego, że jeszcze na to za wcześnie, a być może dlatego, że zmiana została przemilczana przez główne media.

[srodtytul]Potańcówka u prezydenta[/srodtytul]

Jeśli Polacy dowiadują się o gali z okazji Święta Niepodległości, to niemal wyłącznie w kontekście, kto na nią nie przyjedzie albo czemu nie został zaproszony Lech Wałęsa. Ludwik Dorn nie przyjdzie, Angeli Merkel jednak nie będzie, a Donald Tusk ma inne plany. Politycy PO, jak Zbigniew Chlebowski cedzący pogardliwe słowa o „potańcówce”, nie ustają w wysiłkach, by to przyjęcie wyszydzić. Moi koledzy dziennikarze spontanicznie to podchwytują, nie bacząc, że pomysł zorganizowania Święta Niepodległości wreszcie w radosnym tonie i z udziałem ważnych gości z zagranicy buduje prestiż nie tyle samego Lecha Kaczyńskiego, ile państwa polskiego.

Ale czyż można wymagać propaństwowego myślenia od zwykłych dziennikarzy, gdy jest go pozbawiony szef rządu? Bo Donald Tusk ogłaszający de facto bojkot gali w Teatrze Wielkim („nie ukrywałem pewnego sceptycyzmu co do charakteru tego typu form obchodów uroczystości związanych z rocznicą niepodległości” – mówił w sobotę) udowadnia po raz kolejny zresztą, że doraźna walka polityczna, partykularne interesy i osobiste emocje są istotniejszymi przesłankami powodującymi jego działaniami.

Premier powinien być na gali i moim zdaniem skandalem jest, że szef rządu „ma inne plany” (ciekawe, czy pójdzie zagrać mecz z kolegami z partii?). Ale pewnie te inne plany są dlatego, że w Teatrze Wielkim to prezydent Lech Kaczyński będzie gospodarzem.

[srodtytul]Mistrz bajeru[/srodtytul]

Protestujący przeciw odbieraniu prawa do przechodzenia na wcześniejszą emeryturę pod Kancelarią Premiera związkowcy ukuli chwytliwe hasło: „słońce Peru – mistrz bajeru”. To złośliwe nawiązanie do „podróży życia” Donalda Tuska i jego żony w ramach rządowej delegacji do Ameryki Południowej, ale też celna diagnoza.

Donald Tusk jest mistrzem bajerowania i pokazał to, opowiadając o swej rozmowie z Obamą. Nie było żadnych poważnych deklaracji ani o tarczy, ani NATO, za to był bajer w czystej postaci. – Muszę powiedzieć, że sprawiał wrażenie wzruszonego, bo ja z głębi serca mu gratulowałem – mówił szef rządu dziennikarzom w Gdańsku i dodał: „Jestem spokojny o poziom współpracy między Polską a Stanami Zjednoczonymi pod prezydenturą Baracka Obamy. Wydaje się, że ona może wyglądać trochę inaczej niż wtedy, kiedy odpowiadali za to rząd PiS i prezydent Bush. To były trochę inne temperamenty i może też inne priorytety” – piekł własną pieczeń szef rządu. Na koniec pochwalił się, że przeszedł z prezydentem elektem USA na ty.

Prezydenccy urzędnicy mogą tylko z zazdrością się przyglądać, jak bez ani jednej konkretnej informacji można zrobić dobre wrażenie.

Tyle że coraz więcej Polaków widzi już, że rząd bardziej bajeruje niż rządzi, a wieczne i na coraz bardziej żenującym poziomie potyczki między obozem Platformy i obozem prezydenta są męczące dla zwolenników zarówno jednej, jak i drugiej strony.

[srodtytul]Wzór skuteczności[/srodtytul]

Odpowiedzią na bajerowanie rządu Tuska miałoby być – jak powiedziała w wywiadzie dla dziennika „Polska” Małgorzata Bochenek z Kancelarii Prezydenta – mówienie „o meritum, o istocie problemów”. Jednak ten zamiar kłóci się nieco z pogłoskami o mających nastąpić w kancelarii zmianach. Otóż w najbliższych tygodniach Władysława Stasiaka, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, miałby zastąpić poseł PiS Aleksander Szczygło. Decyzja ta miałaby na celu wzmocnienie kancelarii na czas kampanii o wojowniczego polityka, który z energią wchodziłby w potyczki z adwersarzami, czego Stasiak ponoć robić nie umie.

Trudno wyobrazić sobie bardziej sprzeczną z interesami prezydenta decyzję. Aleksander Szczygło jest wprawdzie wobec Lecha Kaczyńskiego niezwykle lojalny, ale ma też wizerunek osoby czupurnej, która – jeszcze jako minister obrony – dała się poznać jako dość pyskata, ale niezbyt merytoryczny polityk.

Tymczasem Stasiak to jeden z nielicznych ministrów prezydenckich, którzy potrafią budzić sympatię także w elektoracie liberalnym i wielkomiejskim, dobrze wypada w mediach, ma autentyczny i wypracowany przez lata wizerunek urzędnika państwowca, niewdającego się w potyczki polityczne, bardzo serio traktującego sprawy państwa.

BBN pod jego rządami stał się analityczną instytucją sprawnie i merytorycznie punktującą działania rządu. Stasiak sam jest dokładny i bezwzględny. Gdy rząd ogłasza program profesjonalizacji armii, to właśnie on wskazuje jej słabe punkty. Spotkań z szefem BBN jak ognia unikają więc minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski czy szef MON Bogdan Klich. Od ponad pół roku MON i MSZ przysyłają na spotkania do BBN urzędników ministerialnych, którzy po każdej wizycie w budynku na Karowej skarżą się, że byli przesłuchiwani. Na czym to polega?

Otóż Stasiak punkt po punkcie spokojnie analizuje założenia reformy, pyta o realizację programu i … wykazuje niekompetencję urzędników ekipy Tuska. W trakcie jednej z narad, gdy okazało się, że MON nie zrealizował ani jednego punktu z zakładanego przed miesiącami harmonogramu reformy armii, szef BBN, nie widząc sensu dalszej rozmowy, po prostu wyszedł.

To takie zdarzenia właśnie są prawdziwą genezą niechęci MON do szefa BBN. Jak mówił mi jeden ze współpracowników Stasiaka, szef BBN jest niezwykle skuteczny w „udowadnianiu nijakości, bylejakości i chaotyczności działań ekipy Tuska”.

Odwołanie go z BBN byłoby zatem działaniem wyjątkowo niekorzystnym z punktu widzenia prezydenta.

[srodtytul]Nurt PPS-owski to za mało[/srodtytul]

Lech Kaczyński w ostatnich tygodniach wysyła wiele sygnałów do wyborców socjalnych. Zapowiedź zawetowania liberalnej reformy zdrowia czy też wspieranie środowisk protestujących przeciw odbieraniu prawa do przechodzenia na wcześniejsze emerytury były na kontrze do neoliberalnej wizji świata Donalda Tuska.

Ale ten akcent przypominający, że Lech Kaczyński jest przede wszystkim spadkobiercą przedwojennego nurtu PPS-owskiego w polskiej polityce, to za mało, by poszerzyć grupę wyborców, którzy mogliby oddać na niego głos.

Drogą do sukcesu będzie – tak jak ostatnio – zjednanie młodszych, lepiej wykształconych, mieszkających w większych miastach wyborców. A do ich serc – przynajmniej na razie – Lech Kaczyński nie znalazł klucza.

Lech Kaczyński wyszedł zwycięsko z kolejnej rundy potyczek z Donaldem Tuskiem o prymat w polityce zagranicznej. Jest już jasne, że bez względu na to, jak bardzo rząd i politycy PO będą usiłowali mu przeszkadzać, prezydent będzie jeździł na szczyty Unii Europejskiej i będzie odgrywał znaczącą rolę w kształtowaniu polityki zagranicznej Polski. Wbrew temu, co twierdzą politycy PO i sympatyzujący z tą partią publicyści, leży to w konstytucyjnych prerogatywach głowy państwa.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę