Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/16/tomasz-wroblewski-coraz-wiecej-przyjaciol-rosji/" "target=_blank]blog.rp.pl[/link]
Piątego dnia rozmów w Jałcie było jasne, że Polska została stracona. Churchill próbował jeszcze ratować resztki dawnej mapy Europy. Chciał utrzymać Lwów w granicach Polski. Ale Roosevelt myślami był gdzie indziej. Niewiele życia mu zostało i ONZ miał być nieśmiertelnym świadectwem jego wielkości. Zbył prośby o Lwów, żeby samemu prosić Stalina o inny rozkład głosów w przyszłej radzie bezpieczeństwa. Bał się, że Kongres nie ratyfikuje traktatu dającego ZSRR wyraźną przewagę. Chodziło o dwa głosy. Tyle kosztował Lwów.
Niewielu już to pamięta. Ripostę doradców Baracka Obamy na przechwałki ministra Kownackiego też pewnie szybko zapomnimy. Ot, jeszcze jeden nierozsądny minister w kancelarii Lecha Kaczyńskiego chlapnął kilka słów za dużo o rzekomych gwarancjach amerykańskiego prezydenta elekta w sprawie tarczy antyrakietowej. Dało to polskim mediom okazję do kilku szyderstw z Kaczyńskiego, a ministrowi spraw zagranicznych szansę na jeszcze jedną szpilę. Radosław Sikorski ubolewał nad brakiem profesjonalizmu prezydenckich doradców i nad tym, że musiał się tłumaczyć w Waszyngtonie.
[srodtytul]Wizja Rosji[/srodtytul]
Wszystkim zrobiło się wstyd. I tak bardzo głupio, że nikt już nie zadał pytania, jak mamy rozumieć ripostę prezydenta elekta. Pal licho dyplomatyczny zgrzyt. Ważniejsze, że przywódca wolnego świata, nasz największy sojusznik kilka dni po ultimatum prezydenta Rosji i groźbie wycelowania w Polskę rakiet nuklearnych podaje w wątpliwość trwałość naszych dwustronnych umów obronnych. Nikt nie pisnął. Poszło gładko. Tak gładko, że tydzień później prezydent Francji Nicolas Sarkozy w obecności prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa zaapelował do Baracka Obamy, żeby – już oficjalnie – zrezygnował z tarczy. Polska przemilczała tę nagłą eskalację oświadczeń, zdając się na Amerykanów. Pytanie tylko – których? Busha czy Obamę?