O historii bez końca

Reforma edukacji zasadniczo obniżyła wiek, w którym uczeń zapoznaje się z systematycznym kursem historii. Dlatego wyrażam obawę o infantylizację tego nauczania – pisze historyk Andrzej Nowak.

Publikacja: 02.01.2009 00:30

Bardzo jestem wdzięczny paniom prof. Jolancie Choińskiej-Mice oraz dr Annie Radziwiłł za list ([link=http://www.rp.pl/artykul/9157,241223_Konca_historii_nie_bedzie_.html]„Końca historii nie będzie”[/link]), którego intencją było „wyjaśnić nieporozumienia dotyczące podstawy programowej i zmniejszyć niepokój o losy nauczania historii w szkole”.

[srodtytul]Bez poważnej konsultacji[/srodtytul]

Niestety, zapoznanie się z ich argumentami nie zmniejsza mojego niepokoju. Ten niepokój wzrasta, przechodząc już teraz raczej w przygnębienie, albowiem pani minister Katarzyna Hall podpisała już rozporządzenie wprowadzające reformę programową w życie. 23 grudnia. To – trzeba przyznać – doskonała data, by uniknąć „zbędnych” debat czy kontrowersji. Wszyscy i tak zajęci są świętami. Dyskutujemy już o tym, co i tak zostało rozstrzygnięte. Po cichutku. I bez poważnej konsultacji. Tu właściwie mógłbym urwać swoją odpowiedź, ponieważ sprawa została już rozstrzygnięta siłą: siłą ministerialnego rozporządzenia. Koniec dyskusji.

Z szacunku dla moich polemistek i czytelników ich listu, pozwolę sobie jednak odpowiedzieć im krótko. Pierwszy swój zarzut muszę podtrzymać – tym więcej, że autorki nie zechciały się do niego ustosunkować. Obecna reforma jest na pewno najbardziej rewolucyjną zmianą w zakresie nauczania historii, jaka dokonuje się od czasu PRL. Tak radykalna reforma wymagała, przynajmniej w mojej opinii, konsultacji ze środowiskiem nie tylko nauczycielskim. Nie oceniam, na ile to środowisko było rzeczywiście poważnie i szeroko pytane o zdanie, choć wiem, że na termin konsultacji wybrano maj – czerwiec, czyli absolutnie najgorszy okres w pracy nauczyciela, praktycznie uniemożliwiający cokolwiek innego niż skupienie na pracy bieżącej szkoły.

Upominałem się jednak o coś innego – o potrzebę zapytania o zdanie także historyków akademickich. Dlatego postawiłem pytanie, czy projekt zmian był przynajmniej przekazany do opinii najważniejszym instytucjom skupiającym historyków zawodowych: do Polskiego Towarzystwa Historycznego, wydziałów historycznych uniwersytetów: UJ, UW, UAM, Instytutu Historii PAN lub bodaj grupy najbardziej znanych i uznanych badaczy historyków, których przykłady w swoim artykule wymieniłem. Na to pytanie właśnie panie nie odpowiedziały, a pozwoliłem je sobie zadać, ponieważ pracuję na Wydziale Historycznym UJ oraz w Instytucie Historii PAN, i w żadnej z tych instytucji nie dotarły do mnie wiadomości, by takie konsultacje były przez MEN organizowane.

[srodtytul]Do pierwszej klasy liceum[/srodtytul]

Autorki listu, a zarazem współautorki reformy, zechciały użyć argumentu, iż „źródłem obaw jest ciągle jeszcze zbyt mała wiedza na temat samego projektu”. Argument wydaje mi się nietrafny, a nawet niestosowny: jeśli MEN nie zadbał o rozszerzenie wiedzy na temat swojego projektu reformy w kręgach kompetentnych do jego oceny, to sam tworzy owe „źródła obaw”. Ja akurat, jeśli zarzut ignorancji był skierowany pod moim adresem, zapoznałem się z projektami MEN dokładnie zainteresowany nimi przez przerażonych ich treścią przyjaciół – dyrektorów krakowskich szkół (a przy okazji historyków). I to właśnie nie „zbyt mała wiedza”, ale pogłębiona znajomość nowego programu, a dodatkowo jeszcze argumentów użytych na jego rzecz przez prof. Choińską-Mikę i dr Radziwiłł jest źródłem moich obaw.

Piszą panie, że powodem reformy są słabe efekty nauczania historii, zwłaszcza tej najnowszej, w dotychczasowym (po poprzedniej katastrofalnej reformie ministra Handkego) systemie. Zgadzam się – i pisałem o tym w swoim tekście. Kształt tego nauczania opisują panie jako „trzykrotne (szkoła podstawowa, gimnazjum, szkoła ponadgimnazjalna) powtarzanie cyklu żartobliwie określanego od Mieszka do Leszka”.

[wyimek]Minister Katarzyna Hall podpisała już rozporządzenie wprowadzające reformę programową w życie. 23 grudnia. To doskonała data, by uniknąć „zbędnych” debat czy kontrowersji[/wyimek]

W istocie, po reformie ministra Handkego szkoła podstawowa nie daje praktycznie żadnej systematycznej wiedzy w zakresie „od Mieszka do Leszka”. Przekazywanie tej wiedzy zaczyna się przyspieszonym, krótkim kursem w gimnazjum, a ponawianym w liceum. Cykl, choć skrócony, powtarzany jest więc dwa razy. Teraz, po reformie, będzie już tylko raz: trzy lata gimnazjum + jedna klasa liceum.

Czy raz, a dobrze? Czy teraz będzie lepiej niż było? Nie będę bronił maksymy repetitio est mater studiorum, choć może nie jest ona całkiem bez sensu. Powtórzę tylko swoją zasadniczą obiekcję: ów jeden cykl – kurs historii, jaki zostaje po reformie minister Hall, kończy się w pierwszej klasie liceum. W wieku 15 – 16 lat, a nie jak dotąd – w wieku lat 18 – 19. Dlatego właśnie wyraziłem obawę o infantylizację tego nauczania. I wyrażam ją nadal. Bo zasadnicze obniżenie wieku, w którym uczeń zapoznaje się z systematycznym kursem historii, jest w reformie minister Hall po prostu faktem.

[srodtytul]Ogólna orientacja w kilku wątkach[/srodtytul]

Piszą panie dalej, iż „nie jest prawdą, że po ukończeniu I klasy, dla większości uczniów nastąpi KONIEC edukacji historycznej”. Nie, będzie tylko koniec systematycznego kursu historii – i o tym pisałem. Potem nastąpi, owszem, kontynuacja – ale w formie „edukacji inaczej”. Nie będzie już przedmiotu „historia”, ale dla większości uczniów liceów ogólnokształcących pozostanie kadłub pod nazwą: „przedmiot uzupełniający – historia i społeczeństwo”.

„Przedmiot uzupełniający” – ta nazwa sama już podpowiada, że trudno ów przedmiot traktować tak samo serio, jak przedmioty bezprzymiotnikowe. Rzecz jednak nie w nazwie. Niestety wbrew temu, co panie piszą, ów nowy przedmiot nie jest kontynuacją samej historii, ale także elementów (również uszczuplonej przez minister Hall) wiedzy o społeczeństwie, a nawet może okazać się swoistą pociechą dla nauczycieli przysposobienia obronnego (także zredukowane, nosić ma obecnie poetycką nazwę – edukacji dla bezpieczeństwa).

Na pewno natomiast nie da się za pomocą tego przedmiotu pogłębić podstaw kursu dziejów Polski i Europy. Dlaczego? Nowy przedmiot bowiem oparty jest na zapożyczonym ze sprawdzonych (z gwarantowanymi najgorszymi skutkami dla wiedzy historycznej) wzorów niektórych szkół zachodnich: nie ogólna orientacja w przekroju dziejów ojczystych, ale specjalizacja w wybranych kilku, bardzo szczegółowych wątkach.

Wiedza i społeczeństwo proponuje dziewięć takich wątków, m.in. „Kobieta i mężczyzna, rodzina”, „Język, komunikacja i media”, „Wojna i wojskowość”, „Gospodarka”, „Swojskość i obcość”. Spośród dziewięciu wątków prowadzący ma wybrać i zrealizować z uczniami cztery. I to będzie cały program edukacji historycznej dla młodych Polaków i Polek, którzy po pierwszej klasie liceum nie wybiorą profilu humanistycznego.

Być może program ten okaże się interesujący, atrakcyjny. Nie wiem. Wiem tylko, że nie jest ekwiwalentem historii Polski ani też Polski w Europie. Jest czymś innym. I nie zakryje tej zmiany możliwość wyboru – jako jednego z dziewięciu tematów – wątku: „Ojczysty panteon i ojczyste spory”.

To jest także powód, dla którego nie mogę zgodzić się z wyliczeniami, jakich dokonały Panie, twierdząc, że cztery godziny bloku „Historia i społeczeństwo” daje tyle samo na samą historię, ile dotąd cztery godziny przedmiotu „historia”... Coś chyba jeszcze do owego bloku wchodzi? Każdy blok, wprowadzany zamiast jednego przedmiotu, musi ów przedmiot „rozcieńczyć”.

[srodtytul]Czyimi intencjami będzie wybrukowane piekło[/srodtytul]

Gdy zaś chodzi o możliwość kontynuacji nauki historii w poszerzonym profilu humanistycznym, to niestety nie jest tak, że godzin na to przeznaczonych będzie więcej niż obecnie. W znanych mi liceach krakowskich w klasach o poszerzonym nauczaniu historii jest więcej tego przedmiotu – w zależności od profilu klasy humanistycznej – o cztery, sześć, a nawet siedem godzin niż w kursie podstawowym. Po reformie będzie ich mogło być najwyżej o cztery godziny więcej.

Nie o liczby jednak chcę się spierać, choć nie są one bez znaczenia. Najważniejsza, rewolucyjna, fundamentalna zmiana polega nie na samym obcięciu godzin, ale na zmianie sensu przedmiotu „historia” w polskim liceum. Na czym ta zmiana polega, napisałem w poprzednim tekście oraz w tym – parę akapitów wyżej. Na koniec spróbuję to ująć raz jeszcze, nawiązując do, broniącego narzuconej przez ministerstwo reformy, listu pań.

Piszą panie, iż dzięki owej reformie „każdy nastolatek, który znajdzie się w systemie szkolnym – niezależnie, czy trafi do liceum, technikum czy szkoły zasadniczej – będzie uczył się o historii XX i XXI wieku”. To prawda, ale jest istotne, czy mówimy o 15-latku (bo na takim poziomie, raz jeszcze podkreślę, skończy się obowiązkowy dla wszystkich, jednolity kurs historii), czy o 18-latku (jak ma to miejsce jeszcze w starym systemie).

I jest także istotne, czy historia, którą będzie się dyskutowało w gronie wiekowo najdojrzalszych uczniów, będzie przekazywała – w poważnej debacie – pewien wspólny kanon orientacji młodych Polaków w ojczystych dziejach, czy raczej da szansę wyboru między tematami „Kobieta i mężczyzna, rodzina”, „Język, komunikacja i media”, „Wojna i wojskowość” oraz „Ojczysty panteon”. I wreszcie: nie jestem pewien, czy relegowanie kursu wiedzy o przeszłości dawniejszej niż XX czy XXI wiek do świadomości 12 – 14-latków (gimnazjum to będzie teraz ostatnia szansa, by usłyszeć taki kurs – od starożytności do Legionów Piłsudskiego) jest na pewno wzbogaceniem wyobraźni historycznej?

Obie współautorki na pewno miały jak najlepsze intencje. Moje intencje, proszę mi wierzyć, także nie są złe. Czyimi intencjami będzie wybrukowane piekło? To już zobaczymy za kilka lat, kiedy reforma przyniesie swoje owoce. Ja w każdym razie widzę już teraz, tak na wszelki wypadek, potrzebę przygotowania prywatnych kompletów nauczania historii „po staremu” – skoro „nowe” zwycięża tak pewne swych racji w szkołach. I gotowe jest uczyć nawet, a może przede wszystkim, historii XXI wieku...

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego i redaktorem naczelnym czasopisma „Arcana”[/i]

Bardzo jestem wdzięczny paniom prof. Jolancie Choińskiej-Mice oraz dr Annie Radziwiłł za list ([link=http://www.rp.pl/artykul/9157,241223_Konca_historii_nie_bedzie_.html]„Końca historii nie będzie”[/link]), którego intencją było „wyjaśnić nieporozumienia dotyczące podstawy programowej i zmniejszyć niepokój o losy nauczania historii w szkole”.

[srodtytul]Bez poważnej konsultacji[/srodtytul]

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?