[link=http://blog.rp.pl/rybinski/2009/02/01/dziecko-w-cyrku-objazdowym/" "target=_blank]Skomentuj[/link]
Kiedy byłem dzieckiem, małym chłopcem w marynarskim ubranku, lubiłem, kiedy dorośli brali mnie za rękę. To dawało poczucie bezpieczeństwa. Duży prowadził małego nieomylnie przez dziwny świat pełen zasadzek. W cieple opiekuńczej dłoni kryła się ufność i obietnica wspaniałych atrakcji. Lubiłem iść tak z ojcem za rękę do cyrku i zanurzyć się w inny świat, fantazji jak ze snu, a jednak prawdziwy. Świat słoni tańczących na linie, prestidigitatorów wyciągających z ucha butelkę oranżady i klownów kopiących się po tyłkach gigantycznymi butami.
Ale to było dawno. Już jestem dorosły, choć wciąż jeszcze niezdziecinniały. Ludzie dorośli nie potrzebują przywódcy – napisał Herbert George Wells nazywany tradycyjnie wielkim wizjonerem. Widocznie w jego wizjach nie było miejsca dla Polski wolnej i demokratycznej, w której całe zinfantylizowane społeczeństwo prowadzone jest przez przywódców za rękę do cyrku, gdzie różowe słonie grają w berka z głupimi Augustami w rudych perukach.
Jesteśmy trzymani za rękę, ale ten uścisk zaczyna, we mnie przynajmniej, budzić lęk. Bo któregoś dnia wyjdziemy jednak z namiotu na wolną przestrzeń, a ogłuszeni przez grającą tusz orkiestrę, oszołomieni barwami wciąż zmieniających się obrazów, gdzie raz przez płonącą obręcz skaczą lwy, a drugi raz świnki morskie, nie możemy sobie wyobrazić, nie mamy nawet czasu pomyśleć, co nas tam spotka.
[srodtytul]Pogromca ministrów [/srodtytul]