Polska polityka u progu kolejnego sezonu nieodparcie przywodzi mi na myśl tych estradowych rutyniarzy. Zabetonowaną ordynacją wyborczą i ustawą o finansowaniu partii scenę polityczną zaludniają wciąż ci sami ludzie, coraz mniej liczni, coraz bardziej wypaleni. Na każdej innej scenie nazwano by ich starymi chałturnikami; jak nazwać mających te cechy polityków?
Można zaobserwować identyczną logikę, jaka kierowała postępowaniem znużonych showmanów: lepszy wróbel w garści. Do działaczy PSL nie może przecież nie docierać, że im bardziej Polska się zmienia, tym mniejszy jest elektorat wiejskiej biurokracji i szeroko rozumianych beneficjentów unijnej i państwowej polityki rolnej. Chętnie by oczywiście jakoś go poszerzyli, ale bez utraty swoistej wiarygodności, jaką daje stronnictwu na wsi opinia, że umie zadbać o swoich. Sęk w tym, że nepotyzm i załatwiactwo, które w owym wąskim elektoracie przydają mu poważania, poza nim kompromitują.
Identycznie jest z lewicą. Partyjno-mundurowa skleroza, zakochana w Gierku i Jaruzelskim, z wolna wymiera, ale zanim wymrze do reszty, minie jeszcze parę lat. Na razie jest wierna szyldowi SLD, nie chce słyszeć o żadnym innym i sojusz musi to doceniać. Nawet jeśli prywatnie jego działacze zachwycają się Zapatero i "Krytyką Polityczną", to konkretne posunięcia podpowiada im świadomość, od kogo zależą ich mandaty.
[srodtytul]Kaczyński wśród potakiwaczy[/srodtytul]
Prawo i Sprawiedliwość bardziej niż kiedykolwiek jest już tylko grupą potakiwaczy, ścigających się do łask Jarosława Kaczyńskiego. Ostatni politycy, którzy mogliby cokolwiek do partii wnieść, wycofali się na z góry upatrzone pozycje – najlepiej udało się to tym, którzy wylądowali w Parlamencie Europejskim – i czekają, aż dotychczasowy prezes padnie. Nadziei z jego pomysłami już nie wiążą, w znaczący wzrost notowań nie wierzą, ale równie nie wierzą w to, że cokolwiek się w PiS może zmienić, dopóki jego liderem jest Jarosław, a wszystko podporządkowane reelekcji Lecha; a to się nie zmieni. Co ambitniejsi działacze zdają się wręcz kierować przekonaniem, że występując w mediach jako ludzie Kaczyńskiego, szkodzą własnej przyszłości. Jeden entuzjasta w osobie Marka Migalskiego nie wyrwie partii z marazmu.
Marazm ten zresztą zdaje się Jarosławowi Kaczyńskiemu zupełnie nie przeszkadzać. Jak starałem się udowodnić w książce "Czas wrzeszczących staruszków", z całej swojej politycznej historii prezes PiS wysnuwa wniosek, że zawsze miał rację i zawsze zawodzili go sprzymierzeńcy bądź podwładni, którzy zamiast ściśle realizować wytyczne, mieli własne, głupie pomysły. To przekonanie o własnej nieomylności łączy się z doświadczeniem byłego działacza podziemia, który – jak całe jego pokolenie – przeżył cud i nikt go nie przekona, że cudów nie ma.