Donald Tusk największy kryzys swej partii przekuł w utwierdzenie potęgi swej władzy. Gdański polityk przebył daleką drogę w swojej partii. Od odsunięcia od wpływu na PO Macieja Płażyńskiego po pozbycie się z rządu Grzegorza Schetyny. W Platformie jest dziś hegemonem. W państwie jest bliski zdobycia podobnej pozycji.
[srodtytul]Uderza i straszy[/srodtytul]
Obecny premier uczył się przez lata mechanizmów rządzących polityczną grą i posiadł je w sposób niemal doskonały. Trzeba przyznać – w sytuacjach dramatycznie trudnych umie sobie radzić świetnie. W chwili potężnego kryzysu, kiedy jego potężna partia stanęła na granicy katastrofy, finezyjnie wybrnął z dołka i przeszedł do ofensywy. Umiał przekazać odpowiedni komunikat i do wewnątrz – do swojej partii, i na zewnątrz – do wyborców. To, że te komunikaty były czasem wzajemnie sprzeczne, to już inna sprawa; jak się ma tak wielki elektorat, to widocznie inaczej nie można...
[wyimek]Premier nie odczuwa potrzeby posiadania władzy i związanych z tym splendorów. Uważa jednak, że to jedyny sposób na sukces w polityce. Na zrealizowanie wielkiego celu[/wyimek]
On i jego pretorianie jednego dnia mówili, że afera hazardowa to właściwie sprawa ataku PiS i CBA i dlatego trzeba się przygotować do walki, jednoczyć i „przegrupować siły”, a drugiego (kiedy już udało się dokonać „przegrupowania sił”) uderzali bardzo mocno we własną partię na posiedzeniu klubu parlamentarnego.