W prognozach dla polskiej gospodarki panuje optymizm podszyty lękiem. Oczywiście to nie sama gospodarka jest przyczyną tego lęku. Mimo wzrostu bezrobocia i większego niż przeciętny wskaźnika upadłości firm wydaje się ona dość mocna. Nie najgorzej wyglądają nastroje konsumentów, stan przedsiębiorstw, sporo eksportujemy, bardzo wzrosła produkcja – podstawowe wskaźniki, za pomocą których zwykło się oceniać stan gospodarki, wyglądają dobrze.
Wskaźniki te nie mówią jednak wszystkiego. Jeśli wiemy o kimś tylko tyle, że w ubiegłym roku zarobił ponad 150 tysięcy, bez wahania uznamy, iż facet miał bardzo udany rok i jego sytuacja jest zupełnie niezła. Ale jeśli tę pierwszą informację uzupełnimy drugą – że w tym samym czasie pozaciągał ponad dwa razy więcej rozmaitych pożyczek i kredytów, to odpowiedź na pytanie, czy jego sytuacja w roku ubiegłym się poprawiła, czy nie, będzie już zupełnie inna.
Tak właśnie jest z krzepiącym mitem zielonej wyspy na morzu europejskiej recesji. Utrzymaliśmy wzrost PKB, z naszym 1,7 proc. staliśmy się najszybciej rozwijającym się państwem w całej Europie! Owszem, to dobra wiadomość i dowód na wielki potencjał polskiej przedsiębiorczości, zahartowanej w walce z rozmaitymi trudnościami, w radzeniu sobie bez kredytów bankowych i szybkim reagowaniu na problemy. Ale zadłużenie państwa wzrosło w stopniu zagrażającym budżetową katastrofą.
Stało się tak pomimo faktu, z dumą podkreślanego przez jego przedstawicieli, że gabinet Donalda Tuska, w przeciwieństwie do innych europejskich rządów, powstrzymał się przed pompowaniem w gospodarkę miliardów pożyczonych pod zastaw przyszłości. Ta powściągliwość w znacznym stopniu wynikła z tego, że możliwości pożyczkowe Polski są już na wyczerpaniu, nasze papiery wartościowe inwestorzy traktują coraz bardziej nieufnie i doliczają sobie słoną premię za ryzyko, mówiąc prosto – ten sam milion w sprzedanych obligacjach to z miesiąca na miesiąc coraz mniej realnie uzyskanej dla budżetu gotowizny. Możliwość zadłużenia się, z której państwa zachodnie skorzystały na tak szeroką skalę dopiero w imię walki z kryzysem, przez nas wykorzystywana była sukcesywnie od 20 lat i po prostu w znacznym stopniu została już wyczerpana.
Nie ma sensu szukanie pokrzepienia w porównaniach z Francją i Niemcami, w których po intensywnych działaniach antykryzysowych stosunek długu do rocznego PKB sięgnął 80 proc., podczas gdy u nas realnym zagrożeniem jest poziom 55 proc. Zdolność dźwigania zadłużenia jest dla każdej gospodarki inna i gdzie indziej znajduje się w różnych krajach punkt, w którym obciążenie staje się zbyt wielkie i doprowadza do załamania budżetu.