Katastrofa pod Smoleńskiem dla całego świata politycznego w Polsce była wielkim zaskoczeniem. Także dla Platformy Obywatelskiej. Szybko jednak partia Donalda Tuska musiała się zmierzyć z problemem – gdy jej kandydat na prezydenta, wybrany w wewnątrzpartyjnych prawyborach, został nagle głową państwa.
Bronisław Komorowski, wygłaszając kolejne oświadczenia odnoszące się do katastrofy samolotowej, nie wypadł znakomicie. Czy mógł wypaść lepiej? W moim przekonaniu nie, bo musiał się zmierzyć z wydarzeniem bez precedensu.
[srodtytul]Partia w kryzysie[/srodtytul]
Potem jednak Platforma pogrążyła się w prawdziwym kryzysie. To prawda, partia nie mogła się wcześniej przygotować na sytuację, jaka nastąpiła, ale należało – już w trakcie żałoby – zacząć układać plan kampanii prezydenckiej w nowych warunkach. Trzeba było natychmiast przedefiniować całą strategię.
Jeśli już planowano kolejne wystąpienia premiera na specjalnych konferencjach prasowych, to trzeba było wcześniej się zastanowić, co ma on konkretnie powiedzieć Polakom. Tymczasem Tusk przemawiał, ale nie mówił nic ponad to, co wszyscy wiedzieli. Być może taki przekaz był odpowiedni jeszcze pierwszego i drugiego dnia tragedii, ale już nie dwa tygodnie po niej. Wtedy zamiast premiera powinien był już występować jako konstytucyjny szef państwa Bronisław Komorowski.