Głównymi przegranymi tych wyborów są ci, którzy liczyli na przełamanie duopolu PO – PiS. To fakt, że nie mieli ani czasu, ani przestrzeni medialnej na prezentację swoich racji, osób i programów. To, czego nie wypełniły emocjami katastrofa i powódź, zabudował tradycyjny spór zwolenników i przeciwników III RP, znajdujący swe groteskowe ukoronowanie w procesie o prywatyzację służby zdrowia.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/06/20/poza-sejmem-nie-ma-polityki/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Większość Polaków wciąż odnajduje się w tym podziale, prostym jak audio-tele, i wciąż czuje się w nim wygodnie. Ci, którzy chcieliby ich z niego wyrwać, po prostu nie mieli możliwości zabłysnąć.
Inna sprawa, czy byliby w stanie. Niektórych kandydatów po prostu nie rozumiem. Domyślam się, po co startowali Bogusław Ziętek czy Kornel Morawiecki, ale po kampanii tak samo jak i przed nią nie bardzo wiem, czym chcieli porwać wyborców, odciągnąć ich od świętej wojny hegemonów sceny politycznej i przekonać do swoich ruchów, o których wypromowanie przecież chodziło. Ten sam zarzut postawić można Markowi Jurkowi. Żaden z kandydatów z tej grupy nie wyartykułował wyraźnie, dlaczego chce, aby wyborcy postawili właśnie na niego, kandydata niszowego, a nie na któregoś z faworytów. Być może obezwładniło ich przekonanie, że w tych wyborach po prostu nie wypada ostro akcentować różnic ani atakować. Ale bez tego nie sposób sobie wyobrazić wydostania się z marginesu sceny politycznej.
Nie mówię tu o nadmiernym ugrzecznieniu, ale o braku wyrazistej oferty. Janusz Korwin-Mikke nie szczędził faworytom wyścigu obelg, podobnie jak Andrzej Lepper, ale oni też nie osiągnęli sukcesu – bo w wypadku Korwin-Mikkego mówić można raczej o wypracowanej przez 20 lat "rozpoznawalności" niż o sukcesie politycznym.