Powrót politycznego mściciela

By wygrać bój z Tuskiem, nie wystarczy odgrywać roli obolałego męża stanu. Dlatego Kaczyński chce pokazać się jako sprawny polityk, który najlepiej czuje się na pierwszej linii frontu – rozważa szef związanego z PO Instytutu Obywatelskiego

Aktualizacja: 26.07.2010 08:48 Publikacja: 26.07.2010 00:52

Prezes PiS uznał, że dalsze schlebianie wyborcom, którzy odrzucili wyciągniętą przezeń dłoń, nie ma

Prezes PiS uznał, że dalsze schlebianie wyborcom, którzy odrzucili wyciągniętą przezeń dłoń, nie ma sensu. Stąd m.in. decyzja o marginalizacji osób takich jak Joanna Kluzik-Rostkowska, szefowa sztabu wyborczego i powrót na plan pierwszy tych, których ostatnio PiS „chował”: Brudzińskiego, Ziobry czy Macierewicza– uważa publicysta. Na zdjęciu wieczór wyborczy w sztabie PiS, 4 lipca 2010 r.

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Jarosław Kaczyński zachowuje się nieracjonalnie!” – krzyczą komentatorzy, nawet ideowo zbliżeni do PiS, widząc, jak prezes wraca do starego języka insynuacji i podziału, który przed 10 kwietnia był jego chlebem powszednim. Oponenci polityczni sugerują nawet, że Kaczyński powinien odpocząć, na jakiś czas wycofując się z życia politycznego. Tymczasem powrót do starej strategii „dzielenia i rządzenia”, która ostatecznie, o czym się zapomina, w 2005 r. dała Kaczyńskiemu wymarzoną władzę, jest jak najbardziej naturalna i zabójczo racjonalna. Cóż zatem za przesłanki kierują Kaczyńskim i jego najbliższymi akolitami, że na naszych oczach porzucił, odgrywaną w czasie przegranej kampanii prezydenckiej, rolę „gołąbka pokoju”, aby przywdziać szaty „politycznego mściciela”?

[srodtytul]Kontrakt przedwyborczy[/srodtytul]

Katastrofa prezydenckiego samolotu, do której doszło 10 kwietnia, miała doprowadzić do zasadniczego przewartościowania na rodzimej scenie politycznej. Jarosław Kaczyński, który stracił nie tylko prezydenta ze swojego obozu politycznego, ale także brata bliźniaka, dostosował się do nastroju żałoby i powagi, jaka zapanowała w kraju. Byłoby zresztą dziwne, gdyby tak rasowy polityk, za jakiego uchodzi prezes PiS, nie wyczuł, że Polacy chcieli zmiany w uprawianiu polityki. Oczekiwali, że politycy będą szukać tego, co ludzi łączy, a nie co dzieli. Że skupią się na sprawach szeregowego Kowalskiego – zwłaszcza że duża część kraju znalazła się pod wodą – a nie na sobie i partyjnych kłótniach.

I trzeba przyznać, że Kaczyński wykonał tytaniczną wręcz pracę, by tym oczekiwaniom sprostać: z rusofoba stał się nagle rusofilem, z polityka, który jątrzy i dzieli, przywódcą chcącym zakończyć wojnę polsko-polską, z antykomunisty przeobraził się niemal w czołowego socjaldemokratę, z jedynego patrioty w kraju stał się piewcą patriotyzmu Gierka...

Przemiana nie była jednak autentyczna, gdyż miała w sobie logikę niewypowiedzianego głośno politycznego kontraktu, jaki Kaczyński, chcąc zdobyć duży pałac, zaproponował wyborcom z politycznego centrum – zarówno tym prawicowym, jak i lewicowym. Ten kontrakt mógłby brzmieć następująco: „W czasie tej kampanii zobaczycie, jak bardzo mogę iść na kompromis z wami, moimi przeciwnikami politycznymi. Jeśli jednak chcecie, bym dłużej uprawiał politykę w tym kampanijnym duchu, musicie na mnie zagłosować. Musicie mnie poprzeć”.

Duża część centrowego elektoratu przystała na ten kontakt. Ba, przystała nawet część tak radykalnego środowiska lewicowego, jak np. „Krytyka Polityczna”, która działa wedle logiki, że przyjaźń to kwestia znalezienia wspólnego wroga. A tym jest dziś Platforma Obywatelska i nieciekawy prezydent elekt Komorowski – mąż jednej żony, ojciec pięciorga dzieci, myśliwy, no i oczywiście katolik.

Kinga Dunin, czołowa myślicielka polityczna „KP”, nie kryje, że bardziej fascynuje ją Kaczyński niż Komorowski. Ostatecznie Kaczyński to singiel, wielbiciel kotów, żoliborski intelektualista i, podobnie jak środowisko nowej lewicy, człowiek sprowadzający politykę do antagonizmu. Niewykluczone, że skoro Kaczyński uznał, iż Oleksy to już nie postkomunista, ale polityk lewicowy średniego pokolenia, skoro powiedział, że Gierek to nie dyktator, ale patriota, to może i w Dunin nie zobaczyłby już „zwariowanej feministki”, ale bojowniczkę o prawa kobiet.

[srodtytul]Przekreślony kapitał[/srodtytul]

Sęk w tym, że pamięć zdecydowanej większości wyborców centrowych o dwuletnich rządach PiS nie okazała się tak krótka i wybiórcza jak pamięć środowiska nowej lewicy. Większość nie dała się uwieść przekonaniu głoszonemu publicznie przez to środowisko, a de facto mającemu przekonać wyborców lewicowych do głosowania na Kaczyńskiego, że „im gorzej, tym lepiej”. Polacy zachowali się tak, jakby wzięli sobie do serca przestrogę Luisa Bunuela: „Trzeba najpierw zacząć tracić własną pamięć, by sobie uświadomić, że pamięć jest całym naszym życiem”.

Tak oto pamięć większości Polaków okazała się silniejsza niż próba przekonania ich, że Kaczyński i jego partyjni koledzy – Ziobro, Macierewicz, Brudziński – pod wpływem katastrofy smoleńskiej doświadczyli zasadniczej wewnętrznej przemiany. „Antykaczyzm”, na który choruje to społeczeństwo, jak próbują wmówić nam prawicowi publicyści, nie jest podsycany przez PO, ale jest efektem politycznej pracy i eksperymentów, które na tym społeczeństwie testowało PiS. Oto prawdziwa tajemnica niechęci do Kaczyńskiego i jego otoczenia.

Czy jednak Kaczyński słusznie zrobił, rezygnując dziś, krótko po przegranych wyborach, z walki o centrowego wyborcę? Czy zrobił dobrze, przekreślając niemały kapitał społeczny, który zyskał w czasie kampanii prezydenckiej?

Przegrywając wybory, Kaczyński uznał, że większość społeczeństwa nie dała wiary jego zapewnieniu, że gdy wygra prezydencki bój, pozostanie tym umiarkowanym politykiem z kampanii wyborczej. Mimo gigantycznych starań sztabu i ogromnego wysiłku osobistego prezesowi nie udało się przekonać do siebie większości obywateli, co znaczy, że skoro nie udało się teraz, to nie ma gwarancji, że uda się w czasie nadchodzących wyborów parlamentarnych.

Dziś prezes uznaje więc słusznie, że dalsze schlebianie wyborcom, którzy odrzucili wyciągniętą przezeń dłoń, w czym miała pomóc kampania prowadzona w „cieniu katastrofy smoleńskiej”, nie ma sensu. Tym bardziej nie uda się ich przekonać za kilkanaście miesięcy, gdyż – jak wiemy – czas goi nawet najgłębsze rany. Ponadto, by wygrać bój z Donaldem Tuskiem, nie wystarczy odgrywać roli obolałego męża stanu, ale trzeba będzie pokazać się jako sprawny i efektywny polityk, który wie, jak sprawnie rządzić krajem. Kaczyński uznał więc, że w takim razie nie musi już grać cudzej roli, ale w końcu może być sobą. Politykiem, który najlepiej czuje się na pierwszej linii frontu.

Oto powód ostrych ataków prezesa, przestawiającego się jako jedyny obrońca prawdy o smoleńskiej katastrofie, na rząd Tuska, który – zdaniem Kaczyńskiego – nie chce jej ujawnienia. Tym bardziej że prezes i tak już wie, że polityczną i moralną odpowiedzialność za katastrofę ponosi premier. Co, mówiąc wprost, znaczy tyle, że Tusk ma krew na rękach.

Stąd też atak na prezydenta elekta Komorowskiego, który chcąc przenieść krzyż spod Pałacu Prezydenckiego do jednego z pobliskich kościołów, staje po tej samej stronie co Napieralski i Zapatero. Stąd wreszcie szybka marginalizacja w szeregach PiS ludzi takich jak Kluzik-Rostkowska, szefowa komitetu wyborczego Kaczyńskiego, a powrót na plan pierwszy tych, których do tej pory PiS skrupulatnie chował – Brudzińskiego, Ziobry czy Macierewicza.

[srodtytul]Stare szaty lidera[/srodtytul]

Dlaczego Kaczyński znów przywdział stare szaty, wcielając się w „politycznego mściciela”?

Pojął, i to po pierwsze, że nie może już więcej przegrać, gdyż porażka w wyborach samorządowych i parlamentarnych oznacza dla niego polityczną śmierć. Byłyby to bowiem trzecia i czwarta porażka PiS pod wodzą Jarosława. Choć dziś nikt nie kwestionuje jego przywództwa w partii, to kolejne klęski w tak krótkim czasie nawet u ślepych wyznawców Jarosława zrodziłyby pytania o skuteczność jego przywództwa, a także o konieczność dokonania w partii ważnych zmian personalnych, niewykluczających wysłania prezesa na zasłużony urlop do Sulejówka, jak domagał się tego – jeszcze przed kampanią – Paweł Poncyljusz.

[wyimek]Na horyzoncie widać już znaki świadczące o politycznej wojnie, jakiej III RP jeszcze chyba nie widziała. Jej zwycięzca weźmie wszystko[/wyimek]

Po drugie, wybory samorządowe, a przede wszystkim parlamentarne, mają zasadniczo inną logikę niż prezydenckie. W tych ostatnich idzie raczej o integrację i mobilizację twardego zaplecza politycznego, które – szczególnie w ostatniej fasie kampanii prezydenckiej Kaczyńskiego – mogło czuć rozczarowanie jego zachowaniem i słowami. Teraz prezes daje znak, że przywdziewanie cudzych szat skończyło się na dobre, że polityka umizgów do przeciwników, by ich pozyskać i pokonać Komorowskiego, odchodzi właśnie do lamusa. Idzie za to czas zwierania szeregów i wkraczania na barykady.

Po trzecie, i najważniejsze, Kaczyński wie, że w sytuacji politycznej, w jakiej się dziś znajduje, nie ma nic do stracenia, a do zyskania wszystko. Przegrana w boju parlamentarnym to prawdziwy koniec nie tylko jego marzeń o powrocie do władzy, którą prezes tak lubi, ale także koniec szefowania Prawu i Sprawiedliwości. Dlatego Kaczyński będzie grał va bank.

Możemy się więc spodziewać radykalnego zaostrzenia politycznego sporu, gdyż polityk, który – jak Jarosław Kaczyński – ma nóż na gardle, nie zawaha się sięgnąć po najcięższą broń w politycznym arsenale, byle tylko osiągnąć swój polityczny cel, jakim jest pokonanie ekipy Tuska w wyborach parlamentarnych.

Tak czy inaczej, na horyzoncie widać już znaki świadczące o politycznej wojnie, jakiej III RP jeszcze chyba nie widziała. Jej bohaterami będą Tusk i Kaczyński, a zwycięzca weźmie wszystko.

[i]Autor jest filozofem, teologiem i publicystą, szefem Instytutu Obywatelskiego – think tanku związanego z Platformą Obywatelską[/i]

Jarosław Kaczyński zachowuje się nieracjonalnie!” – krzyczą komentatorzy, nawet ideowo zbliżeni do PiS, widząc, jak prezes wraca do starego języka insynuacji i podziału, który przed 10 kwietnia był jego chlebem powszednim. Oponenci polityczni sugerują nawet, że Kaczyński powinien odpocząć, na jakiś czas wycofując się z życia politycznego. Tymczasem powrót do starej strategii „dzielenia i rządzenia”, która ostatecznie, o czym się zapomina, w 2005 r. dała Kaczyńskiemu wymarzoną władzę, jest jak najbardziej naturalna i zabójczo racjonalna. Cóż zatem za przesłanki kierują Kaczyńskim i jego najbliższymi akolitami, że na naszych oczach porzucił, odgrywaną w czasie przegranej kampanii prezydenckiej, rolę „gołąbka pokoju”, aby przywdziać szaty „politycznego mściciela”?

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?