Zaremba: Bronisław Komorowski i doradcy z UW

Bronisław Komorowski nie ma odwagi albo interesu, aby odgrywać rolę samodzielnego podmiotu. Dlaczego dawni politycy Unii Wolności mieliby go popychać do awantury? Wszak ich samych dopiero co wydobyto z politycznego niebytu – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 14.11.2010 23:57

Zaremba: Bronisław Komorowski i doradcy z UW

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Bronisław Komorowski był od dawna klasyfikowany jako najwierniejszy kontynuator tradycji Unii Wolności (a może nawet Unii Demokratycznej) spośród polityków Platformy Obywatelskiej. Jako dowód na to przytaczano znamienny fakt. Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej, znalazłszy się na zlocie swoich zwolenników w warszawskich Łazienkach, Komorowski miał być zachwycony gromkimi i bardzo agresywnymi wystąpieniami popierających go intelektualistów i artystów w typie Andrzeja Wajdy czy Władysława Bartoszewskiego.

[srodtytul]Rasowy unita[/srodtytul]

Ten zachwyt kontrastował z widocznym na twarzy (ale też ujawnianym później w poufnych przeciekach) sceptycyzmem Donalda Tuska wobec tego spektaklu. Chodzi o to, że środowiska obu Unii z wielkim przekonaniem i szczerze głosiły zawsze ideę pokoju społecznego ponad najrozmaitszymi podziałami, ale równocześnie demonstrowały swoje niezłomne poczucie wyższości nad całą resztą niedostatecznie wyedukowanego społeczeństwa. Tusk potrafi instynktownie unikać tego typu tonu (choć, dodajmy, nie zawsze). Komorowskiemu on najwyraźniej nie przeszkadza.

To pewien paradoks, bo przecież Komorowski opuścił unijny pokład ponad trzy lata przed Tuskiem – na początku 1997 roku. Uległ wówczas pokusie szukania bardziej prawicowej tożsamości, wyraźnie pod wpływem młodszego, ale bardziej asertywnego Jana Rokity. Niemniej już w czasach rozkwitu PO był bardziej „unijny” niż ktokolwiek inny. Nie tylko sceptyczny wobec radykalnych wersji lustracji, nie tylko wrogi likwidacji WSI, ale i optujący na przykład za bardziej ugodową wobec Unii Europejskiej polityką zagraniczną.

W 2007 roku, zanim zaczął bronić w imieniu Tuska z trybuny sejmowej idei pierwiastka, stoczył w tej sprawie wojnę z liderem Platformy. Uważał wszelkie wychylanie się w unijnych strukturach za niepotrzebne ryzykanctwo, co było zgodne z intuicją wyrażaną od zawsze przez najpoważniejszych polityków UW.

Od początku niechętny jakkolwiek pojmowanej IV Rzeczypospolitej Bronisław Komorowski jako prezydent mógł już otwarcie przyznać się do swoich sentymentów. Zaproszenie do kancelarii całej grupy „starszych panów”, dawnych kolegów z Unii Wolności, jest z pewnością odruchem serca, ale w jakimś sensie także polityczną deklaracją. Tylko czy ma to dziś równie poważne polityczne konsekwencje? Niekoniecznie. Na razie to raczej symbol jego intencji. Podobnie jak inne gesty, na przykład odznaczenie Orłem Białym Adama Michnika.

[srodtytul]Ludzie skomplikowani[/srodtytul]

Ci nowi doradcy to skądinąd grupa nie do końca jednorodna. O ile Tadeusz Mazowiecki jawi się dziś już tylko jako kustosz pamięci o swoim rządzie i gorliwy apologeta III RP (w jej najbardziej cukierkowej postaci, jak z dydaktycznej czytanki), o tyle niektórzy dawni unici są ludźmi bardziej skomplikowanymi.

Jerzy Osiatyński potrafił na przykład w przeszłości wyrzucać nazbyt mentorski ton własnemu środowisku, a swoimi ekonomicznymi radami (w duchu nie zawsze ortodoksyjnie liberalnym) wspierał także poprzedniego prezydenta. Również Jan Lityński wyróżniał się w przeszłości nie zawsze poprawnym myśleniem. Już nawet w ogniu walki między III i IV RP wypowiadał choćby o przyczynach kryzysu państwa opinie niekonwencjonalne, pełne zrozumienia dla różnych racji (jeszcze bardziej dotyczy to Tadeusza Syryjczyka, który jednak doradcą Komorowskiego nie został).

Zresztą przy całej swojej naiwności, przy często demonstrowanym czarno—białym myśleniu środowisko dawnych unitów potrafiło być dla PO recenzentem kłopotliwym. Ludzie ci, przekonani, że idea reformowania kraju jest dobrem nadrzędnym, wymawiali ekipie Tuska opieszałość i koniunkturalizm. W tekstach i wywiadach Lityńskiego ten wątek pojawiał się na przykład całkiem często.

Gdyby taki duch przeniknął do wystąpień prezydenta, mógłby on rzeczywiście wypełnić rolę, którą przypisywał sobie podczas kampanii: poganiacza rządowych inicjatyw. Ale jeśli nawet taki język będzie pobrzmiewał podczas organizowanych pod skrzydłami Osiatyńskiego czy Lityńskiego sympozjów w pałacu, niewiele go chyba pozostanie w prezydenckich wystąpieniach oficjalnych. Na razie Komorowski odzywa się głównie, popierając to, co rząd zaczął robić sam z siebie – na przykład w dziedzinie służby zdrowia. Nie widać za to ochoty prezydenta, aby wysunąć się choćby o pół kroku przed rządowy szereg.

[srodtytul]III RP, a nawet IV[/srodtytul]

Może więc środowisko unitów będzie pilnowało poprzez prezydenta, aby obecny obóz rządowy nie przesuwał się w kierunku „czwartorzeczpospolitowych mrzonek”? Tyle, że na przykład w dziedzinie polityki zagranicznej nowa głowa państwa ma być raczej wspomagającym niż samodzielnym strategiem (którym był w jakiejś mierze Lech Kaczyński). Jego główny doradca w dziedzinie polityki zagranicznej Roman Kuźniar jest taki, jaka miała być ta prezydentura: fundamentalnie euroentuzjastyczny i przy okazji nieomal antyamerykański. Ale i tak o tej polityce decydują w przeważającej mierze Donald Tusk i Radosław Sikorski. Komorowskiemu pozostaje retoryka. Czy, mówiąc innymi słowami, ornamentyka.

To samo dotyczy takich dziedzin, jak praworządność, walka z korupcją, wymiar sprawiedliwości czy – szerzej – państwo. Środowiska dawnej Unii Wolności i czołowi politycy PO skądinąd bardzo się do siebie w tych dziedzinach zbliżyli. Gdy dawna antykorupcyjna bojowniczka Julia Pitera oznajmiła w ogniu walki z CBA Mariusza Kamińskiego, że władza powinna raczej korupcji zapobiegać, niż ją zwalczać, poczuliśmy się jak cofnięci do połowy lat 90.

Bywają nawet sytuacje, kiedy to poszczególni ludzie Unii są sceptyczni wobec tego przechyłu, tak kontrastującego z aktywizmem Platformy sprzed paru lat. Kiedy rząd ochoczo oddawał władzę nad polityką karną państwa w ręce prokuratorskiej korporacji, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” celnie punktował to właśnie Tadeusz Syryjczyk. Punktował, bo lepiej rozumie państwo niż obecni liderzy PO. Ale większość dawnych unitów takim „reformom” sprzyja – w imię liberalnego stereotypu. Państwo jest przez nich traktowane bardziej jako element zagrożenia niż gwarant choćby sprawiedliwszych standardów. Ta grupa nie odróżnia się jednak dzisiaj takim myśleniem od większości platformersów. Myśl o silnym, skutecznym państwie odpłynęła z PO wraz z Janem Rokitą.

Zarazem zdarzają się sytuacje, kiedy Platforma, z powodów sondażowych lub dzięki intuicji swojego „numeru pierwszego”, nie ulega trzeciorzeczpospolitowym dogmatom. Ostatnio widzieliśmy to przy okazji sprawy dopalaczy. Rząd zdecydował się na wersję krytykowaną przez prawników w imię skutecznej walki z przestępczością. Czy jest to wersja naprawdę skuteczna, to skądinąd inna sprawa, ale Tusk nie przeląkł się przestróg padających ze strony liberalnych komentatorów. I Komorowski natychmiast tę inicjatywę przyklepał. Nie czekając nawet, o zgrozo, na odpowiednie ekspertyzy prawne. Wątpliwe, aby to się podobało unijnym weteranom. Ale zmilczeli.

[srodtytul]Rola w teatrzyku[/srodtytul]

Zmilczeli i zmilczą pewnie jeszcze wiele razy. Przełkną niejedno. Bo staje się jasne, że na razie ta nowa prezydentura jest traktowana jako dekoracyjna przybudówka do rządowego centrum decyzyjnego. Bronisław Komorowski wciąż nie ma odwagi albo interesu, aby odgrywać w jakiejkolwiek sprawie rolę samodzielnego podmiotu. Nie ma chyba nawet za bardzo koncepcji, jak zaznaczać swoją obecność w bieżącej polityce.

Dlaczego dawni politycy Unii Wolności mieliby go popychać do awantury? Wszak dopiero co ich samych wydobyto z politycznego niebytu. Swój powrót zawdzięczają Komorowskiemu, ale w szerszym sensie zręczności taktycznej Donalda Tuska. Muszą więc ograniczyć swoje roszczenia wobec rzeczywistości do minimum.

Kiedy sytuacja się zmieni, może przemówią bardziej własnym głosem. Na razie grają swoją rolę w marketingowym teatrzyku. Oni, którym – trzeba to przyznać – wszelki marketing tak bardzo był kiedyś obcy i wstrętny, że zapłacili za to najwyższą cenę – zniszczenie własnego politycznego środowiska.

Dziś jego namiastkę odbudował w pałacu ich dawny kolega. Ale jedynie w postaci fasady.

Bronisław Komorowski był od dawna klasyfikowany jako najwierniejszy kontynuator tradycji Unii Wolności (a może nawet Unii Demokratycznej) spośród polityków Platformy Obywatelskiej. Jako dowód na to przytaczano znamienny fakt. Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej, znalazłszy się na zlocie swoich zwolenników w warszawskich Łazienkach, Komorowski miał być zachwycony gromkimi i bardzo agresywnymi wystąpieniami popierających go intelektualistów i artystów w typie Andrzeja Wajdy czy Władysława Bartoszewskiego.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne