Rządowy mit wielkich reform

Platforma z rozmysłem zniechęca dziś Polaków do wielkiej polityki, zmieniając żywe dylematy w kwestie czysto techniczne – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 29.11.2010 20:19 Publikacja: 29.11.2010 19:15

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Gdy przed paroma tygodniami premier Donald Tusk świętował trzylecie swoich rządów, za stołem premiera porozwieszano dziesiątki fotek przedstawiających różne place budowy w Polsce. Dobry nastrój zakłóciła jeszcze przed konferencją pewna radiowa dziennikarka dopytująca doradcę premiera Igora Ostachowicza, dlaczego aż pięć zdjęć przedstawia jedno i to samo miejsce – jakiś plac zabaw w Gdyni. Szef premierowskiego marketingu bardzo się zmieszał, a po konferencji nakrzyczał na odpowiedzialną za to pracownicę. Propagandowa maszyneria została wszak wystawiona na śmieszność.

Rządząca partia tak wielką wagę przywiązuje do katalogu swoich osiągnięć, że w programie Tomasza Lisa pobito rekord. Stefan Niesiołowski wciągnął na listę reform tego rządu... wycofanie wojsk z Iraku, a nawet niezakupienie przez minister Ewę Kopacz szczepionek przeciw grypie. Od kiedy to niezrobienie czegoś jest reformą? Od teraz.

[srodtytul]Poza debatą [/srodtytul]

Coś się jednak niedobrego dla rządu dzieje. Nawet Janina Paradowska zmieniła nagle front i po trzech długich latach pobłażliwości poświęciła tekst w "Polityce" rządowemu "nicnierobieniu". Nadal oceniając je wyrozumiale, ale dostrzegając problem. Niepobłażliwych przybywa – także w przychylnych PO mediach.

Padają też takie głosy jak choćby Jadwigi Staniszkis, która przestrzega, że rząd tak naprawdę pozoruje pasywność, a cichcem wprowadza innowacje, często niekorzystne dla społeczeństwa, a na pewno niepoddane debacie. Na to samo zagadnienie jeszcze inaczej spojrzała ostatnio na łamach "Gazety Wyborczej" Miłada Jędrysik. Ona z kolei w rozmaitych rządowych programach widzi solidny kawałek modernizacyjnego wysiłku. Ale też zauważa, że ów wysiłek "został wyłączony spod publicznej kontroli i debaty". Obwinia o to po części sam rząd, a po części nieogarniającą rzeczywistości opozycję i niezdolne do intelektualnego wysiłku media.

Tekst Jędrysik dotknął w zaskakujący sposób wielu ważnych kwestii. Trudno totalnie odrzucić jej tezę o istnieniu rządowego planu działania. Bez wątpienia po trzech latach ekipa Tuska buduje autostrady sprawniej niż na początku kadencji. Trudno też zamykać oczy na Orliki, schetynówki czy upowszechnianie szerokopasmowego Internetu.

Trudno wreszcie zakwestionować rzuconą nieomal mimochodem uwagę o tym, jak bardzo skomplikowała się debata na temat tego, co jest reformą, a co nią nie jest. Nawet więcej – jak ciężko jest przewidywać skutki takiej bądź innej polityki.

[srodtytul]Kto jest reformatorem? [/srodtytul]

Sam podrzucę garść przykładów. Kto jest dziś obrońcą racjonalności? PSL-owscy członkowie rządu, którzy za cichą zachętą ministra finansów, znanego liberała, szukają recept na nadmierne zadłużenie i nadmierny deficyt w uprzywilejowaniu ZUS kosztem otwartych funduszów inwestycyjnych. Czy inni ministrowie z PO, a wreszcie i liberalni ekonomiści, którzy widzą w tym naruszenie wolnorynkowych zasad? W przypadku takich bytów jak OFE bardzo zresztą wątpliwych.

Albo jak opisać spór o przejęcie prywatnego BZ-WBK przez państwowy bank PKO BP? Kto jest racjonalny: pryncypialni liberałowie, którzy przestrzegają przed rozrastaniem się państwowego władztwa? Czy liberał nad liberały Jan Krzysztof Bielecki zainteresowany obroną i konsolidacją naszego rynku w obliczu obcej konkurencji? A przecież sprawa ta ma i inne wymiary: sfinansowanie tej transakcji może grozić większymi wydatkami z publicznej kasy, a być może nawet i podrożeniem kredytu. To konflikt wielu poplątanych wartości, a nie prosty spór, gdzie po jednej stronie są oświeceni europejscy reformatorzy, a po drugiej populiści.

Dotyczy to zresztą nie tylko finansów i gospodarki. Rząd forsuje reformę szkół wyższych. Upraszcza ona proces habilitacji (pierwotnie miała ją znieść). Czy to uderzenie w profesorską oligarchię, w ludzi, którzy dzięki dotychczasowemu wąskiemu gardłu przy uzyskiwaniu naukowych tytułów narzucali się coraz liczniejszym prowincjonalnym uczelniom, kolekcjonując etaty i wykłady? Można tak na to spojrzeć. A może jest to równanie w dół, obniżanie poprzeczki, jak protestuje wielu naukowców – dające kiepskim szkołom jeszcze bardziej niż do tej pory kiepskie kadry.

Wiadomo, że ta reforma wynika z boomu edukacyjnego. Ale czy nie oznacza wylania dziecka z kąpielą? Lobby prywatnych szkół, z którym związana jest minister Kudrycka, chce, żeby było prościej. Takie komplikacje w ocenach występują na każdym kroku.

Kwestionując tradycyjne pojęcie trudnych modernizacyjnych reform wymagających wyrzeczeń i odwagi Jędrysik uciera nosa trzem poważnym siłom. Opozycji, głównie PiS-owskiej, która stała się nagle rzecznikiem Balcerowiczowskiego zaniepokojenia długiem publicznym, choć to zaniepokojenie jest sprzeczne także z jej programem. Liberalnym "populistom" typu profesora Krzysztofa Rybińskiego wołającym, że wracamy do czasów Gierka. I wielu dziennikarzom przyzwyczajonym zdaniem autorki do modernizacyjnego mitu z początku lat 90.

[srodtytul]Kto odpowie za mit?[/srodtytul]

Można by złośliwie replikować, że tego typu logika obsługuje z kolei dwie inne grupy. Lewicowców typu Jacka Żakowskiego, który w wolnych chwilach, kiedy nie walczy z PiS, zajmuje się podważaniem Balcerowiczowskiej ortodoksji. I rzeczników tezy: "powstrzymać Kaczora za wszelką cenę", którzy nie chcą narażać Tuska na zbyt wielkie społeczne ryzyko i przyklaskują – jak Waldemar Kuczyński – w praktyce wszystkiemu, co on robi (lub czego nie robi). Byłoby to jednak zbyt proste, narracja Miłady Jędrysik nie jest aż tak natrętna. Ona bardziej stawia pytania, niż na nie odpowiada.

Warto jej jednak na wstępie przypomnieć dwie rzeczy. Po pierwsze współtwórcą mitu "trudnych reform" była sama "Gazeta Wyborcza". Co najmniej od czasu pakietu Hausnera rozliczająca kolejne partie i ekipy z gotowości do akceptacji rozmaitych kompleksowych planów, które dziś pamiętamy jak przez mgłę. Ale które nie przypominały małego realizmu Tuskowej dłubaniny.

W szczególności używano tego reformatorskiego realizmu do okładania po głowie prawicy, najmocniej tej PiS-owskiej. Czy można się dziwić temu, że dziś Kaczyński, nieomal pozbawiony ekonomicznych doradców, próbuje obrócić tę broń przeciw swoim przeciwnikom, powtarzając refren o "reformach"? Przecież pomijając spór o jego metody zwalczania korupcji czy o retorykę, on w sprawach społecznych próbował podobnej jak Tusk polityki małych kroczków, a chwilami był nawet bardziej liberalny. No w każdym razie nie ogłaszał gromko jak obecny premier, że nie zamierza pracować dla przyszłych pokoleń.

Po drugie współtwórcą tego mitu była też Platforma. Jeśli Miłada Jędrysik współczuje dziś rządowi, że tak trudno mu wytłumaczyć, o co chodzi w jego programie ratowania służby zdrowia, odsyłam do wywiadów Donalda Tuska zapowiadającego jeszcze w czasie ostatniej kampanii parlamentarnej tworzenie konkurujących między sobą ubezpieczalni zdrowotnych. Nie uważam tego rządu, jak Rafał Ziemkiewicz, za najgorszy w historii Polski. Ale wiem, jak wielu japiszonów dawało się nabrać na te mity jeszcze w roku 2007. Z tej perspektywy niewiele mam litości dla ministrów prześladowanych dziś wspólnie przez PiS i Balcerowicza z Rybińskim. I jedni, i drudzy przedrzeźniają tylko maksymalizm dawnej PO.

Czy rzeczywiście w micie wielkich reform nie ma niczego cennego? Naturalnie niektóre z wielkich przedsięwzięć zalecanych przez twardych liberałów dotyczą odległej przyszłości albo są po trosze ułudą (zmiany systemu emerytalnego, KRUS). Ale czy to oznacza, że niemożliwe są drobniejsze korekty?

Przywoływana już przeze mnie ograniczona reforma KRUS mogłaby chyba uzyskać przychylność nawet co światlejszych PSL-owców, a zdaniem profesora Rybińskiego przyniosłaby budżetowi nawet kilka miliardów złotych. Nie wiem, czy te korzyści byłyby aż tak duże. Wiem, że nikt o tym serio nie dyskutuje.

Tak jak nikt nie dziwi się, że ta ekipa wyrzekła się w praktyce – przypomina o tym czasem profesor Staniszkis – prac nad budżetem zadaniowym. Albo nie podejmuje pomysłów na "proceduralne" oszczędności, które lansowała kiedyś, najpierw u boku Tuska, a potem Kaczyńskiego, Zyta Gilowska. Tu już jednak dochodzimy do kolejnego, może ważniejszego jeszcze, zaniechania tego rządu: rezygnacji z prac nad sprawniejszym państwem.

Bardzo zdawkowo pisali o nim liberalni komentatorzy, ignorując trafną uwagę Kazimierza Marcinkiewicza, który na początku swojego premierostwa w 2005 roku powiedział, że pewność obrotu jest dla polskich i niepolskich inwestorów czymś ważniejszym niż kolejna mityczna obniżka podatków. A na tę pewność składa się wszystko: od przyjaźniejszych obywatelom i bardziej kompetentnych urzędników po szybsze sądowe procedury i ograniczenie korupcyjnego garbu nad gospodarką.

Ekipy Marcinkiewicza i Kaczyńskiego coś próbowały w tej dziedzinie zdziałać, choć chaotycznie i mało skutecznie. Obecny rząd w dużej mierze się tych starań wyrzekł – na przykład dla efektów propagandowych powierzając walkę z biurokracją operetkowej komisji Palikota. Powroty do tematu są rzadkie i przypadkowe, nawet jeśli czasem zaskakująco radykalne, jak ustawa zwiększająca odpowiedzialność urzędnika za własne nietrafne decyzje, chyba jednak na razie martwa.

Miłada Jędrysik jest na tę tematykę równie obojętna jak jej bardziej liberalni koledzy. Proces modernizacji opisuje niemal wyłącznie jako sumę decyzji społecznych i gospodarczych, gdzie machina państwowa generuje wydatki, a nie czuwa nad przejrzystością reguł.

[srodtytul]Produktywizując Polaków [/srodtytul]

Jest wreszcie problem ostatni: rząd coś robi, ale wyłącza fundamentalne decyzje społeczne spod debaty. Co osiąga, przedstawiając je jako następstwo nieuchronnych ustaleń ekspertów. Doskonały przykład został nawet przez autorkę przywołany. Przesuwając o rok do tyłu nie tylko datę pójścia dzieci do szkół (sześciolatki), ale i datę ich ukończenia (matura dla osiemnastolatków), rząd Tuska wydłuża de facto wiek emerytalny. Przeprowadziłem eksperyment wśród znajomych, nawet tych bardzo zainteresowanych kwestiami publicznymi. Nie wiedzą o tym.

A przecież to decyzja kontrowersyjna. Michałowi Boniemu przypisuje się słowa: "Ktoś musi pracować na nasze emerytury". Wskazują one na czysto pragmatyczny motyw: wobec kryzysu demograficznego, starszych ludzi jest coraz więcej, młodszych coraz mniej i systemowi emerytalnemu grozi zawalenie. Z drugiej wszakże strony posłanie sześciolatków do szkół przedstawiano jako jeden ze szczebli cywilizacyjnego awansu. Można było mieć wrażenie, że chodzi o wydłużenie czasu nauki. O to, aby wykształcenie stało się bardziej dogłębne. Tak jednak nie jest.

Mamy do czynienia z mechaniczną produktywizacją całej populacji. Czy ta produktywizacja jest nieuchronna? Może tak, może nie. Ale Polacy zasługują na otwartą i wyczerpującą debatę na ten temat.

To samo dotyczy kolejnej reformy – edukacyjnej – będącej konsekwencją owej produktywizacji. Pisałem o niej wiele razy w kontekście okrajania w liceach lekcji historii. Ale sprawa ma bardziej podstawowy wymiar. Zmuszanie siedemnastolatków, a po przesunięciu granicy wielu szkolnego szesnastolatków, do ostatecznych życiowych wyborów, jest czymś, co eksperci nazywają fachowo "osłabianiem edukacyjnych aspiracji".

[srodtytul]Minimum polityki [/srodtytul]

Młody człowiek ma po pierwszej klasie liceum wchodzić na ścieżkę, którą opuścić mu już będzie niezwykle trudno. W starym systemie działo się to w okolicach matury. Teraz dużo wcześniej. Licea stają się kompletami przygotowawczymi do egzaminów na studia, a cały system edukacyjny ma być nastawiony na bezproblemową produkcję siły roboczej. W dużo mniejszym stopniu na inne cele – na przykład wychowanie patriotyczne czy obywatelskie.

Nawet premier Tusk powątpiewał na początku w taką logikę, przypominając w wywiadach, że rynek pracy powinien być elastyczny. Potem pogodził się z tym kierunkiem – był mu przecież podsuwany przez ekspertów, którzy powoływali się na postępującą masowość szkolnictwa. Kiedy na Kongresie Obywatelskim rok temu powiedziałem, że ta zmiana nie została przedyskutowana, rzuciła się na mnie gromada tak zwanych edukatorów, twierdząc, że debata była, i to dogłębna. Toczyła się ona jednak w wąskich gremiach eksperckich – nie dopuszczono do niej nawet nauczycieli, nie mówiąc o rodzicach czy po prostu o wszystkich obywatelach.

Także opozycja nie jest jej za bardzo świadoma, zwłaszcza że reforma programów nie wymaga nawet ustawy. A ta reforma, firmowana przez Katarzynę Hall, skądinąd najpracowitszego członka rządu, to być może jedno z najbardziej nieodwracalnych dzieł Platformy.

Platformy, która z rozmysłem zniechęca dziś Polaków do wielkiej polityki, zmieniając – przy bierności potencjalnych kontrolerów – żywe dylematy w kwestie czysto techniczne. Dostrajają się do tego tabloidyzujące się media – publiczne i prywatne – nie tylko dlatego, że najchętniej rozprawiają o psychologii Kaczyńskiego.

One coraz częściej redukują debaty nad polityką do minimum. Może te debaty były, jak próbowała to wykazać Miłada Jędrysik, fasadowe i niedotykające sedna problemu. Ale bez nich będzie jeszcze gorzej.

Gdy przed paroma tygodniami premier Donald Tusk świętował trzylecie swoich rządów, za stołem premiera porozwieszano dziesiątki fotek przedstawiających różne place budowy w Polsce. Dobry nastrój zakłóciła jeszcze przed konferencją pewna radiowa dziennikarka dopytująca doradcę premiera Igora Ostachowicza, dlaczego aż pięć zdjęć przedstawia jedno i to samo miejsce – jakiś plac zabaw w Gdyni. Szef premierowskiego marketingu bardzo się zmieszał, a po konferencji nakrzyczał na odpowiedzialną za to pracownicę. Propagandowa maszyneria została wszak wystawiona na śmieszność.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne