Gdy przed paroma tygodniami premier Donald Tusk świętował trzylecie swoich rządów, za stołem premiera porozwieszano dziesiątki fotek przedstawiających różne place budowy w Polsce. Dobry nastrój zakłóciła jeszcze przed konferencją pewna radiowa dziennikarka dopytująca doradcę premiera Igora Ostachowicza, dlaczego aż pięć zdjęć przedstawia jedno i to samo miejsce – jakiś plac zabaw w Gdyni. Szef premierowskiego marketingu bardzo się zmieszał, a po konferencji nakrzyczał na odpowiedzialną za to pracownicę. Propagandowa maszyneria została wszak wystawiona na śmieszność.
Rządząca partia tak wielką wagę przywiązuje do katalogu swoich osiągnięć, że w programie Tomasza Lisa pobito rekord. Stefan Niesiołowski wciągnął na listę reform tego rządu... wycofanie wojsk z Iraku, a nawet niezakupienie przez minister Ewę Kopacz szczepionek przeciw grypie. Od kiedy to niezrobienie czegoś jest reformą? Od teraz.
[srodtytul]Poza debatą [/srodtytul]
Coś się jednak niedobrego dla rządu dzieje. Nawet Janina Paradowska zmieniła nagle front i po trzech długich latach pobłażliwości poświęciła tekst w "Polityce" rządowemu "nicnierobieniu". Nadal oceniając je wyrozumiale, ale dostrzegając problem. Niepobłażliwych przybywa – także w przychylnych PO mediach.
Padają też takie głosy jak choćby Jadwigi Staniszkis, która przestrzega, że rząd tak naprawdę pozoruje pasywność, a cichcem wprowadza innowacje, często niekorzystne dla społeczeństwa, a na pewno niepoddane debacie. Na to samo zagadnienie jeszcze inaczej spojrzała ostatnio na łamach "Gazety Wyborczej" Miłada Jędrysik. Ona z kolei w rozmaitych rządowych programach widzi solidny kawałek modernizacyjnego wysiłku. Ale też zauważa, że ów wysiłek "został wyłączony spod publicznej kontroli i debaty". Obwinia o to po części sam rząd, a po części nieogarniającą rzeczywistości opozycję i niezdolne do intelektualnego wysiłku media.