Polityka historyczna czy polityka pamięci

- Jakiś rodzaj straży niedopuszczającej do wszelkiej historycznej amnezji o szalbierskich bezeceństwach, a nierzadko zbrodniach, bardzo by się przydała – pisze prawnik i publicysta

Publikacja: 22.02.2011 00:11

Polityka historyczna czy polityka pamięci

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Wspomnienie i pamięć są integralną materią życia. Bez pamięci ludzka egzystencja jest niemożliwa. To pamięć bowiem organizuje teraźniejszość i przyszłość.

Doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego do spraw historii i dziedzictwa narodowego prof. Tomasz Nałęcz jeszcze przed formalną nominacją wygłosił pogląd, że bardzo mu odpowiada to, iż prezydent mówi o polityce pamięci, a nie o polityce historycznej, jak to czynił śp. prezydent Lech Kaczyński. Jakie zatem domniemania mogą kryć się za tą zmianą? I jakie mogą tu zaistnieć dylematy zarówno prezydenta, jak i jego doradcy? Czy fakt, że obaj są historykami, ułatwia czy utrudnia pełnienie ich niełatwych ról? I czy porównanie przez prof. Nałęcza polskiego sporu o historię do filmowej kłótni Kargula z Pawlakiem trafnie określa problem?

[srodtytul]Vive la France![/srodtytul]

Takim okrzykiem najczęściej kończą ważne przemówienia prezydenci francuscy. Czemu przez minione 20 lat żadne przemówienie polskich prezydentów nie zostało zakończone okrzykiem: niech żyje Polska!?

Otóż kiedy prezydent Francji kończy swą orację wspomnianym wykrzyknikiem, nad Sekwaną istnieje absolutna pewność, że prezydentowi może chodzić wyłącznie o Francję generała de Gaulle’a, a nie marszałka Petaina. Tymczasem nad Wisłą do głowy może przyjść zasadnicza wątpliwość: jaka Polska? Polska generała Nila-Fieldorfa czy generała Kiszczaka? Prezydent Sarkozy ma dużo bardziej komfortową sytuację, niż mieli kolejni prezydenci Polski, gdyż Francuzi w swoim czasie wyraźnie określili pozytywny wzorzec zachowań i radykalnie zdeprecjonowali inny.

Francuzi z reguły nie patyczkują się ze swoją historią, a naganne epizody swoich dziejów zapisują bez skrupułów. W imię prawdy historycznej potrafili np. nazwać zwiastunem ludobójstwa uśmierzenie buntu Wandei. A wówczas, w trakcie rewolucji 1789 r. dużą część ludności zbuntowanej prowincji zapakowano do drewnianych skrzyń, które zatopiono, żeby eksterminacja przeciwników politycznych była szybsza i łatwiejsza. W latach 40. ubiegłego stulecia, jak powszechnie wiadomo, ludzie udoskonalili ludobójcze techniki, za co narodowosocjalistycznych zbrodniarzy sądy ścigają do dziś. Ścigania zbrodniarzy komunistycznych jeszcze nie rozpoczęto.

[srodtytul]Ważne słowo [/srodtytul]

Zastąpienie polityki historycznej przez politykę pamięci wobec niedawnych doświadczeń może mieć dobre strony, gdyż budzi nadzieję dzięki użyciu słowa „pamięć”. To istotne słowo było deprecjonowane przez będące niedawno w obiegu określenie „policjanci pamięci”, którym usiłowano zdezawuować naukową rzetelność oraz pozbawić warsztatowych i etycznych kompetencji historyków badających archiwa IPN. Ono funkcjonowało i może jeszcze nadal funkcjonuje w rozmowach całkiem utytułowanych ludzi, których Ludwik Dorn – niestarannie przekładając Sołżenicyna – nazwał wykształciuchami.

Tymczasem, Bogiem a prawdą, taka skuteczna policja pamięci, jakiś rodzaj straży niedopuszczającej do wszelkiej historycznej amnezji o szalbierskich bezeceństwach, a nierzadko zbrodniach popełnianych słowem, które z czasem przedkładało się w czyn, taka policja pamięci, która za swe powołanie uznałaby walkę z przeinaczaniem historycznych faktów i kłamstwem, a swą dewizą uczyniłaby Mackiewiczowskie „tylko prawda jest ciekawa”, bardzo by się przydała.

Polityka pamięci nie jest zresztą wynalazkiem dzisiejszym. Natychmiast po powrocie do Paryża gen. de Gaulle autoryzował powołany Komitet Lustracji Wydawnictw będących na usługach propagandy narodowosocjalistycznej. Wówczas części swoich obywateli państwo francuskie odmówiło prawa do obrony ich biografii, trafnie stanowiąc, że szalbierstwo i zdradę można popełnić także piórem dziennikarza czy historyka. Za to Henri Bernad został przez sąd skazany na śmierć. Wyroku z łaski de Gaulle’a nie wykonano. Ale już taki Robert Brasillach – będący petainowskim Urbanem – z wyroku sądu został rozstrzelany w więzieniu Fresnes. Zaiste wielkie musiały być jego niegodziwości, skoro o zaszczyt uczestnictwa w plutonie egzekucyjnym żołnierze ciągnęli losy.

[srodtytul]My, naród[/srodtytul]

We, the people… Tak przetłumaczył pierwsze słowa orędzia Lecha Wałęsy do Kongresu USA Jacek Kalabiński. Po tych słowach kongresmeni na stojąco długotrwałą owacją uczcili słabo wykształconego, pochodzącego z małej mieściny przywódcę „Solidarności”. Wówczas cała Polska była wielka.

Jednakże wobec pedagogiki wstydu, jaką od lat propaguje „Gazeta Wyborcza” wraz z poglądem, że patriotyzm jest jak rasizm, a Polacy (wprawdzie tylko w pewnym stopniu, ale zawsze, co w kolejnym paszkwilu „udowodni” Jan Tomasz Gross) odpowiadają za Holokaust, prof. Nałęcz może mieć jednak kłopot z powoływaniem się na patriotyczną tradycję.

[wyimek]Efektywnej polityki pamięci nie da się stworzyć na piramidalnym fałszu, który zawiera się w stwierdzeniu, że „w PRL wszyscy byli umoczeni”[/wyimek]

Jak pamiętamy, ubiegłoroczny Marsz Niepodległości zakłócony został przez antyfaszystów, którzy z zasłoniętymi twarzami usiłowali przeszkodzić w pokojowym przemarszu … No właśnie – komu? Telewizja nazywała bez przerwy adwersarzy antyfaszystów nacjonalistami, podczas gdy logika nakazywała nazwać ich bez ogródek – po prostu faszystami. Tej szczerości nie zabrakło wielu kontrdemonstrantom oraz Jackowi Pałasińskiemu z TVN.

Prof. Nałęcz z racji swej doradczej funkcji i niekwestionowanej kompetencji historyka zaniedbał wówczas o wydanie oświadczenia przypominającego rodzimej opinii, że w każdym z europejskich narodów okupowanych przez hitlerowską Rzeszę powstały faszystowskie dywizje rodzimych Waffen-SS. I że tylko trzy narody nie posiadały podczas II wojny takich formacji: Czesi, Polacy i Żydzi.

„Ważne jest, aby pamiętać – przypomniał niedawno Norman Davies – że sowiecka propaganda i polscy komuniści używali wyrazu „faszysta” jako obraźliwego epitetu w stosunku do absolutnie każdego, kto się im nie spodobał. I wobec tego w powojennym słowniku politycznym wszyscy nacjonaliści, liberałowie, demokraci, niebędący komunistami socjaliści, katolicy oraz wygnani z kraju politycy byli obsmarowywani faszystowskim błotem”.

[srodtytul]Czynne nieuczestnictwo[/srodtytul]

Efektywnej polityki pamięci nie da się stworzyć na piramidalnym fałszu, który zawiera się w stwierdzeniu, że „w PRL wszyscy byli umoczeni”. Po pierwsze, nie wszyscy. Po drugie, z tych, co byli, jedni byli umoczeni po kostki, drudzy po kolana, jeszcze inni po pas czy wręcz po szyję. Choć, niestety, obecnie są i tacy, którzy wciąż nie mają gruntu pod nogami i nadal zachłystują się marksistowsko-leninowską breją, która niegdyś zalała kraj w wyniku sowieckiego najazdu i – jak się okazuje – do dziś nie całkiem wyschła.

Jednakże – i to historyk powinien odnotować dla przyszłych pokoleń – postawą bardzo rozpowszechnioną, by nie powiedzieć wręcz powszechną, było czynne nieuczestnictwo. Historia PRL to nie tylko historia cyklicznych buntów przeciwko nieludzkiemu systemowi. To historia codziennego, z zewnątrz najczęściej mało widzialnego oporu i sprzeciwu choćby poprzez „urąganie mocy” – czemu przewodził polski ksiądz i polski chłop, wbrew wszystkiemu trwając, to tajony przez paputczyków czas dyskretnego sypania piasku w tryby komunistycznego Lewiatana.

Historia PRL to również powszechne, dające siłę przetrwania powiedzenie: „przeżyliśmy już faszystów, przeżyjemy komunistów” – domowe szyderstwo z doktryny i jej protagonistów, których Stefan Kisielewski w imieniu przeważającej większości nazwał po prostu ciemniakami, za co został dotkliwie pobity przez ubecką bojówkę.

W najczarniejszą stalinowską noc byli nauczyciele historii, którzy na omówienie bitwy warszawskiej 1920 roku poświęcali dwie godziny lekcyjne, byli poloniści, którzy promowali do następnej klasy wyłącznie po wydeklamowaniu „Reduty Ordona” z naciskiem na werset: „Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże...”. W lekturach obowiązkowych były „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego i szczegółowo analizowane książki Conrada-Korzeniowskiego o wierności.

„Współpraca dwóch wielkich adwersarzy Piłsudskiego i Dmowskiego powinna być drogowskazem dla współczesnych polityków, jak najlepiej służyć Polsce i Polakom” – powiedział prezydent Bronisław Komorowski w rocznicę 11 listopada.

W kontekście polityki pamięci to ważne i zobowiązujące słowa. Słowa, które rodzą nadzieję i wyrażają niepokój prezydenta o stan spraw państwa. Podobnie budzi nadzieję droga prof. Nałęcza jako historyka, któremu niegdyś bliższy był prof. Henryk Wereszycki niż fałszerze historii w rodzaju Celiny Bobińskiej czy Heleny Michnikowej. Co z kolei pozwala domniemywać, że sprzeciw wobec fałszu został mu zaszczepiony na dobre, skoro kilkadziesiąt lat później wystąpił z SdRP w proteście przeciwko pobraniu moskiewskich pieniędzy przez Mieczysława Rakowskiego i Leszka Millera. Dlatego doradcy prezydenta RP być może łatwiej będzie odpowiedzieć na kluczowe pytanie polityki pamięci: czy polskimi patriotami byli Kazimierz Kamiński „Huzar”, Zygmunt Szyndzielarz „Łupaszka”, Władysław Łukasik „Młot” czy też ci, którzy ich pozbawili życia?

[srodtytul]Niepokój składa wizytę[/srodtytul]

Pamiętającemu maksymę, że „historia jest córką swojego czasu”, prof. Nałęczowi ciągle będzie składał wizytę niepokój. Niepokój o to, że jakby dziś nie preparować udziału gen. Jaruzelskiego w wyzwalaniu Polski spod sowieckiej dominacji i sadzać go na biedermeierach w najwyższych salonach Rzeczypospolitej, to jutro, pojutrze najpóźniej, stanie on – Jaruzelski – w historii Polski obok Marcelego Nowotki, Bolesława Bieruta, Konstantego Rokossowskiego, Jakuba Bermana, Józefa Różańskiego i Mieczysława Moczara. Młodszym historykom ten niepokój będzie oszczędzony. Oni co do tego pocztu wątpliwości mieć nie będą.

Ową, jak się rzekło, wizytę u prof. Nałęcza niepokoju historyka, może wszakże pan profesor potraktować jako zwiastun nadziei na taką politykę pamięci, która uwzględni należny szacunek dla wyuczonej profesji magistrów historii Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska. To zaś sprawi, że przyszła polityka pamięci posłuży patriotycznej edukacji kolejnych pokoleń Polaków, o którą z takim sercem i zaangażowaniem zabiegał prezydent Kaczyński. Do tego jednak konieczna będzie rezygnacja z finezyjnej metafory sprowadzającej polski spór do kłótni z filmu „Sami swoi”.

[i]Autor jest prawnikiem, w latach 1963 – 1968 był seminarzystą profesorów Jerzego Wróblewskiego i Aleksandra Kamińskiego[/i]

Wspomnienie i pamięć są integralną materią życia. Bez pamięci ludzka egzystencja jest niemożliwa. To pamięć bowiem organizuje teraźniejszość i przyszłość.

Doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego do spraw historii i dziedzictwa narodowego prof. Tomasz Nałęcz jeszcze przed formalną nominacją wygłosił pogląd, że bardzo mu odpowiada to, iż prezydent mówi o polityce pamięci, a nie o polityce historycznej, jak to czynił śp. prezydent Lech Kaczyński. Jakie zatem domniemania mogą kryć się za tą zmianą? I jakie mogą tu zaistnieć dylematy zarówno prezydenta, jak i jego doradcy? Czy fakt, że obaj są historykami, ułatwia czy utrudnia pełnienie ich niełatwych ról? I czy porównanie przez prof. Nałęcza polskiego sporu o historię do filmowej kłótni Kargula z Pawlakiem trafnie określa problem?

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne