Porachunki endeckie. Subotnik Rafała Ziemkiewicza

Subotnik Ziemkiewicza

Aktualizacja: 02.04.2011 13:28 Publikacja: 02.04.2011 11:53

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Kilka tygodni temu, zainspirowany pracą Romana Graczyka o „Tygodniku Powszechnym", wyraziłem żal, że nikt nie napisał „historii równoległej" Znaku i PAX-u. Po tym felietonie odezwał się dawno nie widziany znajomy z informacją, że książkę o stowarzyszeniu PAX pisze już od ładnych paru lat, ale praca ta zajmie mu jeszcze kęs czasu ? trzeba bowiem przekopać się przez mnóstwo teczek, daleko więcej, niż w wypadku Znaku. W tym także przez teczki ubeckie, i to, żeby nie było wątpliwości, pozakładane bynajmniej nie tzw. figurantom, ale wręcz przeciwnie.

Poczekam spokojnie, sprawa pilna nie jest. Stowarzyszenie PAX jest dziś tematem tylko dla historyków. Chociaż... Może z jednej przyczyny spór o nie ma pewne znaczenie dla obecnej debaty publicznej. Rzecz jest niszowa, ale dla mnie akurat ta nisza jest ważna.

Do tego, by raz jeszcze temat podjąć, przekonał mnie p. Maciej Motas, który na ten sam felieton zareagował tekstem w tygodniku „Myśl Polska". Motas pochwalił mnie za przeciwstawianie się „legendzie o dobrym Znaku i złym PAX-ie", ale generalnie potępił moją interpretację historii tego drugiego stowarzyszenia, twierdząc, że jej nie rozumiem. Ja mam wrażenie, że on nie zrozumiał słów, które pochwalił. Bynajmniej nie twierdziłem, że w ostatecznym rozrachunku między obydwoma stowarzyszeniami można postawić znak równości. Ja twierdziłem, że wyszły one z tych samych założeń, i u swego zarania były równie kolaboracyjne względem reżimu, którego upadku w przewidywalnym horyzoncie czasowym nikt wtedy nie przewidywał. Dopiero od pewnego punktu ich drogi zaczęły się rozchodzić. Znak zaczął grawitować ku opozycji; PAX zabrnął w kompromitujące służalstwo wobec Jaruzelskiego i zwalczał uparcie „Solidarność" nawet wtedy, gdy sami komuniści już się z jej historycznym przywódcą zblatowali.

Dla Znaku momentem przełomowym było głosowanie nad poprawkami do peerelowskiej konstytucji, kiedy to Stanisław Stomma samotnie wstrzymał się od głosu. I ostatecznie w swej postawie uzyskał wsparcie organizacji, od tego momentu stopniowo niepokorniejącej wobec władzy. Dla PAX szansą podobnej zmiany kierunku był samotny protest Reiffa przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Za ten gest Reiff został z PAX-u usunięty, i losy stowarzyszenia potoczyły się tak, jak już napisałem. Ponieważ u kresu PRL obie organizacje znalazły się w zupełnie innych miejscach, publicyści salonu skłonni są do ahistorycznego rzutowania tych punktów dojścia na całą ich działalność. To właśnie potępiłem i nazwałem bajką ? narrację, w której dobry Stomma od samego początku chciał walczyć z komuną, a zły Piasecki być tylko jej biczem na Żydów.

Maciej Motas najpierw z jakąś złośliwą satysfakcją cytuje wiernopoddańczy list, w którym sterroryzowany przez współpracowników Reiff przepraszał za swój bunt Jaruzelskiego, aby uświadomić mi, że niesłusznie kreuję go, jakoby, na „jedynego sprawiedliwego". (Kreuję? Po prostu doceniam fakt, że jako jedyny przynajmniej próbował zachować się przyzwoicie.) Potem zaś przypomina, iż „[Bolesław] Piasecki wariant »opozycyjności« odrzucił jeszcze w okresie silnej pozycji Stanisława Mikołajczyka". Wywodzi w ten sposób, że zachowanie PAX-owców w latach osiemdziesiątych wynikało z wierności idei nieżyjącego już wtedy wodza, który chciał odbudowania „nie jakiejś tam opozycji, ale ruchu narodowego". I że gdyby PAX poszedł sugerowaną przeze mnie drogą, to znalazłby się pod dominacją KOR, a jego prezesem zostałby ktoś w rodzaju Mazowieckiego.  Gdyby Motas chciał być w sposobie myślenia konsekwentny, musiałby uznać, że zdominowanie przez KOR, per saldo zwycięski przy Wałęsie, byłoby ze względów taktycznych daleko lepsze niż zmarginalizowanie przy chylącej się ku upadkowi PZPR, ale tu akurat, w odniesieniu do KOR, włącza się Motasowi moralny pryncypializm, który w odniesieniu do bolszewii uważa za śmieszny i nieendecki.

Nie chcę wdawać się w szczegóły, odsyłam zainteresowanych do samodzielnej lektury (niestety, w sieci artykułu nie znalazłem, chyba że ktoś gotów jest zakupić ostatni numer pisma w PDF-ie). Mówiąc w skrócie, odrzucam argumentację Motasa jako sprzeczną z faktami. W latach 80. PAX ponad wszelką wątpliwość, a Bogiem a prawdą już i wcześniej, nie prowadził żadnej politycznej gry, niczego nie osiągał, niczego nie budował. Uczestnictwo „narodowców" w fasadowych przedsięwzięciach takich jak PRON czy Rada Konsultacyjna przy Jaruzelskim było zwykłym „dawaniem ciała", czystym oportunizmem. A pełnienie roli wyspecjalizowanej agendy PZPR do tępienia  pewnej grupy jej przeciwników było tego oportunizmu formą szczególnie wredną.

Moim skromnym zdaniem, o przyjęciu takiej postawy zadecydowały, wbrew złudzeniom Motasa, motywacje bardzo niskie. PAX-owcom po prostu dobrze się w schyłkowym „realnym socjalizmie" żyło. W kraju wiecznych niedoborów spółdzielnia Inco-Veritas przynosiła suty dochód, za te pieniądze działacze organizacji pobudowali sobie wille, i zwyczajnie bali się, że jak będą  podskakiwać, to eldorado się skończy. Do tego doszła bardzo daleko posunięta infiltracja stowarzyszenia przez SB; operacja odsunięcia Reiffa wydaje się wręcz przeprowadzona na jej polecenie, rękami jej tajnych współpracowników. A antyżydowskie i antykuroniowe fobie oraz snute z namarszczonymi czołami pozory „wielkiej gry" były po prostu, mówiąc językiem psychologii, „wtórną racjonalizacją" ? dorabianiem do oportunizmu ideologii dla oszukiwania samych siebie i szeregowych działaczy oraz pracowników, by wciąż wierzyli, że o coś więcej tu chodzi.

Czemu w ogóle o tym piszę? Polska nieszczególnie potrzebuje rozliczenia z PAX-em, nic wielkiego od tego nie zależy. Natomiast uważam, że potrzebuje takiego rozliczenia endecja. Bo w środowiskach odwołujących się do tradycji Dmowskiego wciąż kultywowany jest swoisty, jak to ładnie ujął pewien Wszechpolak, z którym rozmawiałem, „powiatowy makiawelizm" schyłkowego PAX-u oraz Macieja Giertycha.

Z rozgrzeszenia, a wręcz pochwały kolaboracji Komendera czy wspomnianego już Macieja Giertycha wynika podnoszenie do rangi realizmu i politycznej gry zwykłego czepiania się różnych klamek. Pewien popaksowski nurt endecki, wyrażany właśnie przez „Myśl Polską", zdaje się głosić pochwałę demonstracyjnego wręcz porzucania zasad i idei na rzecz gabinetowych krętactw, z których ma niby coś wynikać, ale wynikają tylko, w najlepszych sytuacjach, posady ? a ostatnio zresztą nawet i to nie.

Dobrym przykładem tej budzącej mój wstręt tendencji jest działalność syna i dziedzica przywołanego przed chwilą byłego członka Rady Konsultacyjnej przy Jaruzelskim, Romana. Jego LPR (ukrywający, zwróćmy uwagę, postulowaną endeckość za „rodzinną" nazwą) tworzony był, jak się wydaje, z podstawowym założeniem, że nic „narodowego" nie jest w stanie zyskać akceptacji Narodu, w związku z czym „narodowcy" zawsze muszą się gdzieś przykleić. Najpierw więc przykleił ich Giertych do Ojca Rydzyka i jego Radia Maryja, choć, jako żywo, insurekcyjno-mistyczny patriotyzm tam głoszony jest tradycji Dmowskiego bardzo daleki. Potem przykleił się do PiS. Kiedy Kaczyński ten wymuszony przez okoliczności sojusz z wyraźną ulgą odrzucił, usiłował się przykleić do Declana Ganleya. Charakterystyczny był pewien epizod, który miał wtedy miejsce: młodzi Wszechpolacy, kierując się zdrowym odruchem sprzeciwu wobec kłamstwa i hipokryzji, wytupali na zgromadzeniu „Libertas" zaproszonego tam Wałęsę, na co Giertych zareagował oburzeniem, teoriami o „agentach PiS" i bodajże odmową wypłacenia im obiecanych pieniędzy za podróż.

Teraz były lider LPR, już nie minister, nie poseł, nie prezes, ale tylko (czy może „aż"?) mecenas Giertych usiłuje się przykleić do PO. Tylko tak można zrozumieć jego usłużne żądanie jakichś „psychologicznych" ekspertyz rzekomych nacisków na pilotów tupolewa. Mecenas Giertych w ten sposób włącza się w kłamliwy propagandowy szum, którym bliska władzy medialna koteria od wielu miesięcy zagłusza fakty. Fakty są bowiem takie, że na regulaminowej wysokości 100 metrów śp. major Protasiuk podał komendę do odejścia, a jego zastępca ją powtórzył. Nie było więc żadnej próby lądowania za wszelką cenę ? zagadka przyczyn katastrofy tkwi w zachowaniu samolotu, który mimo tej decyzji nadal opadał, zamiast się zacząć wznosić, i ta zagadka właśnie nie jest wyjaśniana, i po to cały ten jazgot o Tbilisi, śp. generale Błasiku w kokpicie i psychicznej presji, żeby odwracać uwagę od istoty sprawy. W świetle faktów ocena propagandy wdrukowującej Polakom w głowy rzekome „naciski" musi być jednoznaczna, i taka sama jest ocena włączenia się w nią mecenasa  Giertycha: nie nazwę go po leninowsku „pożytecznym idiotą" tylko dlatego, że podejrzewam coś znacznie brzydszego niż idiotyzm. Zwłaszcza w kontekście wciąż odżywających pogłosek, że mecenas Giertych ma dostać od Tuska to czy tamto, bo przez pana X może mu w zamian załatwić przełożenie tu, albo przez pana Y tam. Choć, po prawdzie, w kontekście owych pogłosek ? mających chyba ugruntowywać wiarę w upadłego wodza ? leninowskie określenie ma jednak pewien sens. Bo przecież tylko idiota może sądzić, że tak wytrawny spryciarz jak Tusk dla iluzorycznych „przełożeń" na pana X czy Y ryzykowałby podpadnięcie tak mu potrzebnej michnikowszczyznie.

Oczywiście, między mecenasem Giertychem a byłym PAX-em nie ma związku instytucjonalnego, ale jego, że tak powiem biologicznie, „behawior" (czyli instynktowne zachowanie) jest dokładnie ten sam. Jest to behawior nie politycznego lidera, bo Giertych nigdy liderem być nie umiał, ani nawet nie gabinetowego gracza, tylko, z przeproszeniem, wędrownej materii, która się przykleja do dna okrętu. Jakiegokolwiek, który akurat przepływa i jest odpowiednio duży.

Otóż chcę jasno i wyraźnie powiedzieć, że ? parafrazując hołubionego przez Giertycha Wałęsę ? tacy „endecy" to mogą Polaków w de pocałować. Panowie, Dmowski uczył politycznego realizmu, ale nie oportunizmu. Dmowski się nigdzie nie przyklejał, nie podwieszał i nie podpinał. Dmowski wyznaczał jasno cel, jakim było budowanie polskiej siły. Kto chce dziś być endekiem, powinien, tak jak twórcy tego nurtu, zająć właśnie budowaniem polskiej siły. Tym, co Popławski nazwał „polityzowaniem mas". Tłumaczyć „młodym zadłużonym z dużych miast" kto i w jaki sposób ich roluje i dlaczego potrzebują Polski, tak, jak dawni endecy tłumaczyli to przez dziesięciolecia chłopom i robotnikom. Organizować Polaków do myślenia o polskich sprawach i do wykonywania „obowiązków polskich". Działać w samorządach i organizacjach pozarządowych, i wszędzie, gdzie można realizować polskie interesy, artykułować polskie aspiracje i kształtować polską świadomość.

Ale też, tak sądzę, kto chce dziś być endekiem, musi się z tą tradycją rozliczyć. Bo oprócz wspaniałych lekcji patriotyzmu i politycznego realizmu, oprócz mądrych ekonomistów i mężów stanu, dzielnych żołnierzy i innych godnych szacunku postaci i dokonań, zawiera ona elementy, z których musi być oczyszczona. Takim haniebnym nalotem na endeckiej tradycji jest bez wątpienia polityczny antysemityzm, którego kultywowanie w dzisiejszych jest nie tylko podłe, ale też, co gorsza, zwyczajnie głupie. Do podobnej kategorii uważam naznaczony klęską „powiatowy makiawelizm", który ongiś  narodowców z PAX-u obrócił przeciwko Narodowi; bo Naród, powtórzę raz jeszcze, był wtedy z „Solidarnością", a nie z Jaruzelskim, Kiszczakiem, Urbanem i inną bolszewicką mętownią. Irytuje mnie niezmiernie, gdy dziś tym „powiatowym makiawelizmem" pogrobowcy dawnych oportunistów zarażają młodzież, wmawiając jej, że cwaniackie i niemoralnie kumanie się z różnymi „Drzewkami" i „Rysiami", wkręcanie się, podwieszanie i podczepianie, aby tylko bliżej koryta, podlewane sosem antysemickich i antymasońskich obsesji, to jakaś narodowa robota. Guzik tam. Dmowski, gdyby z trumny wstał, to by takich „narodowców" pogonił wyrwaną z niej dechą gdzie palmy rosną.

Tak to widzę i stąd ten tekst.

Kilka tygodni temu, zainspirowany pracą Romana Graczyka o „Tygodniku Powszechnym", wyraziłem żal, że nikt nie napisał „historii równoległej" Znaku i PAX-u. Po tym felietonie odezwał się dawno nie widziany znajomy z informacją, że książkę o stowarzyszeniu PAX pisze już od ładnych paru lat, ale praca ta zajmie mu jeszcze kęs czasu ? trzeba bowiem przekopać się przez mnóstwo teczek, daleko więcej, niż w wypadku Znaku. W tym także przez teczki ubeckie, i to, żeby nie było wątpliwości, pozakładane bynajmniej nie tzw. figurantom, ale wręcz przeciwnie.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką