Oceniając szanse dzielnych ludów Maghrebu szturmujących swoje autokracje, warto już dziś postawić pytanie, dlaczego rewolucje się nigdy nie udają? Dlaczego zawsze kończą się restauracją? Czy w związku z tym należy już szykować się na restaurację w zrewoltowanych krajach islamskich?
Bezpański etos "Solidarności"
O rewolucji "Solidarności" w Polsce mówi się z ukrywanym bądź jawnym smutkiem. Dobre słowa płyną jakby z obowiązku. Powodów do powszechnego absmaku jest wiele. Być może najbardziej bezpośredni jest ten, że do tradycji solidarnościowej najgłośniej przyznaje się dziś środowisko gromadzące się wokół Jarosława Kaczyńskiego, wraz z samym związkiem zawodowym "Solidarność" – formalnym kontynuatorem słynnej na cały świat "Solidarności" z 1980 roku.
U dołu środowisko to gromadzi ludzi przegranych i najbardziej sfrustrowanych Polaków, którym każdy porządny człowiek powinien okazywać solidarność, ale u góry – najbardziej cynicznych i bezwstydnych. Pierwszych z drugimi wiąże populistyczny kontrakt. Dla sfrustrowanych mas najbardziej charyzmatyczny okazuje się ten, który ma największy deficyt lęku, czyli największy rozrabiaka. Zaś rozrabiaka odgrywa rolę mściciela na reszcie transformacyjnych elit, odpowiedzialnych świadomie lub nie za upadek tych pierwszych. Kontrakt jest populistyczny, bo ci na dole nie mają żadnych innych korzyści ze swojej reprezentacji poza symboliczną satysfakcją.
W ten sposób – nie tylko w Polsce zresztą – obrońcy wykluczonych podczas swoich rządów zajmują się obniżką podatków dla najbogatszych i innymi działaniami sprzyjającymi de facto wykluczeniu. O "Solidarności" nie potrafią bez kłopotu myśleć także pozostałe środowiska polityczne w Polsce. Druga odwołująca się do tej tradycji partia pod kierownictwem Donalda Tuska zbudowała sobie tożsamość na liberalizmie ekonomicznym, stanowiącym nie tylko zagrożenie dla każdego związku zawodowego, ale rozpuszczającym samoorganizujące się społeczeństwo w rywalizujące ze sobą jednostki.
Pozostałe obecne w parlamencie partie mają rodowód postkomunistyczny. W ten sposób etos "Solidarności" właściwie od zwycięstwa w 1989 roku pozostaje w wielkiej polityce bezpański, uświęcany rocznicowo jedynie przez rytualne kłótnie spadkobierców. Sama rewolucja "Solidarności" okazała się – jeśli nie zdradzona – to niedokończona.