Pani K., ważny menedżer w dużej korporacji, popadła w konflikt z szefem i dużą częścią współpracowników. Zdecydowała się – wraz z częścią kolegów – odejść i założyć własny interes. W tym segmencie jednak nowym firmom trudno się przebić, więc ostatecznie pani K. znalazła pracę w drugiej wielkiej korporacji.
Krótko wcześniej pan A. robił w swojej firmie oszałamiającą karierę. Jak się okazało, zbyt szybką. Sukces rozbudził ambicje pana A., a zarazem sprawił, że zagrożony poczuł się prezes firmy. Atmosfera stała się nie do zniesienia. Pana A. uratowała konkurencja – zaproponowała mu względnie wysokie stanowisko. Pan A. co prawda niegdyś ostro atakował podkupującą go dziś firmę, ale tym bardziej jest dla niej wartościowy. W końcu dla klubu piłkarskiego też lepszym zakupem jest gracz, który strzelał gole, a nie taki, którzy ciepło się uśmiechał z ławki rezerwowych.
Czyż nie tak w jednym i drugim głośnym wypadku wyglądały ostatnie transfery polityczne?
Była pepsi, jest coca-cola
Ostatnim znanym polskim politykiem, który opuścił swoją partię z przyczyn programowych, ideologicznych, był Marek Jurek. Wiosną 2007 roku zostawił PiS i fotel marszałka Sejmu ze względu na kłopoty z wpisaniem ochrony życia poczętego do konstytucji. Ale i tu ważne były względy ambicjonalne – polityk czuł się oszukany przez Jarosława Kaczyńskiego.
Kolejne głośne transfery czy odejścia nie udawały już nawet programowych. Jan Rokita wypadł z polityki, bo przegrał rywalizację o władzę, a w dodatku jego żona znalazła posadę u konkurencji. Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski i Paweł Zalewski zbuntowali się nie przeciwko programowi, ale przeciwko systemowi zarządzania partią. Janusz Palikot ostentacyjnie podważał autorytet przełożonych. W końcu późniejsi PJN-owcy poczuli się – wedle ich wersji – odrzuceni przez szefa, a wedle drugiej wersji próbowali tego szefa ubezwłasnowolnić i przejąć władzę w partii.