Do tego wysoki poziom nauki, infrastruktury i służby zdrowia. Na pierwszy rzut oka jest więc wspaniale. Można nawet powiedzieć: żyjemy jak w raju – chociaż w raju pewnie nie było tak gorąco.

Ale tę rajską atmosferę zakłóca od niedawna protest. Najdroższymi ulicami Tel Awiwu zawładnęli  niezadowoleni młodzi ludzie.  Nie pierwszy to raz i nie ostatni,  pomyślałby ktoś. Wszak Izrael to państwo demokratyczne. Ludzie mogą wyjść na ulice, wykrzyczeć swoje pretensje i spokojnie wrócić do domu. Rzecz w tym, że nie mają oni dokąd wracać. Tysiące młodych Izraelczyków – i to tych z klasy średniej: studentów, nauczycieli, pracowników socjalnych – nie stać na własne mieszkanie. Zamieszkali więc na najlepszych ulicach Tel Awiwu, tyle że w namiotach.

A trzeba wiedzieć, że w Izraelu nieruchomości należą do najdroższych na świecie. Wynajem mieszkania w Tel Awiwie kosztuje około 9 tysięcy szekli miesięcznie, podczas gdy przeciętny młody Izraelczyk zarabia zaledwie 5 – 7 tysięcy szekli.  I sytuacja wydaje się bez wyjścia. W miastach nie buduje się nowych mieszkań, bo nie ma na nie miejsca. Na dodatek wielu bogatych Żydów z całego świata kupuje domy i apartamenty w Jerozolimie i Tel Awiwie, co jeszcze winduje ceny.

Problem jest jednak głębszy. W ostatnich latach przez Izrael przetoczyła się ogromna fala prywatyzacji. Niemal cały majątek narodowy Izraela znalazł się w rękach niewielkiej grupy 10 – 15 rodzin. Z dostępnych danych wynika, że posiadają one prawie  90 procent majątku narodowego. To tym bardziej przykre, że do  niedawna Izrael był jednym z najsprawiedliwszych krajów świata. Niestety, za sprawą ostatnich,  prawicowych rządów pojawił się w nim dziki kapitalizm. Karty zaczęli rozdawać oligarchowie. I tak w rajskim krajobrazie Izraela zagościła niesprawiedliwość. I to na tę niesprawiedliwość młodzi Izraelczycy odpowiadają tak, jak potrafią – protestem pod namiotami.