My, ewangelicy w Polsce nie mamy złudzeń. Stanowimy ułamek promila obywateli tego kraju, i nawet jeśli jesteśmy nadreprezentatywni w kulturze i historii naszej ojczyzny, przyzwyczailiśmy się, że nasza rola jest systematycznie i celowo pomijana. Wystarczy pojechać do Gdańska, Torunia czy Leszna i zobaczyć, jak skrupulatnie jesteśmy usuwani z historii tych miast i historii kraju.
Dawno przestało nas dziwić, że uroczystości państwowe są sprawowane w obrządku jednego wyznania, a kaplica w Sejmie jest kaplicą rzymskokatolicką. Nie dziwi nas, gdy Trybunał Konstytucyjny ogłasza, że nie jest jego rolą zagwarantowanie nam równości wobec prawa. Nie dziwi nas to – choć boli i oburza. Jeśli chodzi o prawo i stosunek państwa, gorzej w Polsce mają chyba tylko Żydzi i geje.
Dopiero jednak ogłoszenie roku 2012 Rokiem Piotra Skargi, tak naprawdę pokazało nam, jak głęboką pogardę żywi Rzeczpospolita Polska wobec wszelkich mniejszości. By zrozumieć, dlaczego jest to dla nas tak bardzo bolesne, trzeba odwołać się do uzasadnienia wniosku, gdzie jako czołową zasługę ks. Skargi uznano, że był "wybitnym działaczem kontrreformacji".
Przypomnijmy, kontrreformacja była ruchem wewnętrznej reformy Kościoła rzymskiego, co chyba powinno być poza sferą zainteresowania świeckiego państwa w XXI wieku. Kontrreformacja była jednak także ruchem zmierzającym do wykorzenienia wszelkich mniejszości religijnych: prawosławnych, ewangelików, arian. Kontrreformacja w Polsce nie ograniczała się tylko do słownych połajanek.
Systematycznie burzono protestanckie kościoły w Krakowie, Lublinie, Poznaniu, Wilnie, Witebsku, profanowano cmentarze. Choć dziwnym trafem nie uczy się tego w polskich szkołach, kontrreformacja doprowadziła do tego, że nasza tolerancja religijna u progu XVIII wieku istniała już tylko na papierze: ewangelicy nie mogli budować nowych kościołów ani remontować starych, nie mogli pełnić żadnych urzędów.