Trzy lata temu Niemcami wstrząsnęła jedna wielka fala oburzenia. Wówczas to fiński koncern Nokia ogłosił, że likwiduje fabrykę telefonów komórkowych w Bochum w zagłębiu Ruhry. Niemieccy liderzy związkowi i politycy od lewicy po prawicę oburzali się na perfidię koncernu z Finlandii.
Nokia wpierw wykorzystała rozmaite ulgi i zachęty do inwestowania w Niemczech, a gdy tylko znalazł jeszcze atrakcyjniejsze miejsce do produkcji w rumuńskim mieście Cluj, bez ceregieli postanowiła wysłać na zielonka trawkę 3 tys. swoich robotników w Bochum. Protesty i gniewne deklaracje przedstawicieli ówczesnego rządu CDU-SPD nie zrobiły na Noki specjalnego wrażenia. 30 czerwca 2008 roku fabrykę zamknięto. Jedyne co udało na Finach wymusić, to nieco lepsze warunki odprawy.
Teraz nadchodzi chwila Schadenfreude dla byłych pracowników Nokii z Bochum. Fiński koncern likwiduje zakład w rumuńskim Cluj i wysyła na bruk 3,5 tys. tamtejszych pracowników. To element programu oszczędnościowego koncernu, bo dziś i na Nokię będącą fińskim symbol sukcesu walą się dziś problemy.
Po pierwsze jest kryzys, a po drugie rynek nasycił się i Nokia powoli dostaje zadyszki w gonitwie o tytuł lidera na rynku komórek. Nokia zbyt długo lekceważyła modę na smartfony i dziś na gwałt próbuje nadrobić zaległości, co naturalnie kosztuje. Zamknięcie zakładu z Cluj to tylko początek redukcji – wspomina się o planach likwidacji kolejnych czterech tysięcy miejsc pracy w innych placówkach koncernu.
Jaki jest morał z tej smutnej opowieści? Ano taki, że państwa środkwo-wschodniej Europy witając zachodnich inwestorów zbyt łatwo uwierzyły, że nowe fabryki będą źródłem dobrobytu i stabilnych miejsc pracy na lata. Już teraz grozi im przerzucanie produkcji do jeszcze tańszych państw w Azji, a kryzys jeszcze przyspieszył zmiany.