ACTA - co z demokracją? Wiktor Świetlik

Sposób wprowadzania ACTA to kolejny przykład, że wpisane do konstytucji i rozmaitych ustaw instytucje, takie jak prawo obywateli do konsultacji, są traktowane jako przeszkody i archaizm tudzież zbędna formalność – zauważa publicysta

Publikacja: 25.01.2012 18:39

Wiktor Świetlik

Wiktor Świetlik

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Choć są mało spektakularni, to zwolennicy ACTA wygrywają. Przy okazji rząd uczy nas współczesnych reguł gry. Przestrzeganie demokratycznych instytucji prawnych wygląda w niej jak modły do bogów upadającego kultu: konieczne rytuały są wykonywane, ale tylko pro forma i coraz bardziej niechętnie.

Pani Basia parodiująca Wojciecha Jaruzelskiego, setki zaciemnionych stron, podobnie jak uliczne demonstracje, są niewątpliwie dużo bardziej widowiskowe niż konferencje ministra Michała Boniego, cicha praca lobbystów wielkich koncernów, a nawet kłamiący w żywe oczy rzecznik rządu. Ale to ci drudzy mają przewagę.

Nawet przeciwnicy tego paktu, który wywołał w Polsce silniejsze emocje niż podwyżki cen paliwa, często przedstawiają rozwój sytuacji jako przykład nieudolności rządu. Miał on – ich zdaniem – wejść na nieznany sobie grunt i po omacku się na nim poruszać, z buty nie pytając nikogo o drogę. Podobnie odbierano zamieszanie wokół wielu wcześniejszych "niedokonsultowanych" aktów prawnych, by wymienić tylko niedawną ustawę refundacyjną. Ta ostatnia w poniedziałek została podpisana przez prezydenta i choć wiele z kontestowanych zapisów w niej zostało, to pamiętają o tym tylko aptekarze i niektórzy pacjenci. Po prostu temat się wypalił, zniknął w tle kolejnej, obecnej, awantury.

I tu docieramy do sedna. Jeśli rząd w tym jest gapą – jak chcą niektórzy krytycy – to co najwyżej "cwanym gapą". Spryciarzem, któremu poza nieudacznika pozwala osiągać cele. A w tym przypadku celem było jak najszybsze przeforsowanie aktu prawnego, który mógł wzbudzić ogromną falę protestu. Było to do przewidzenia, bo poprzednie próby "regulowania" Internetu przez rządzących takimi ogromnymi protestami się kończyły.

Metoda cwanego gapy

Z reguły historia takiej "afery" rozwija się bardzo podobnie. Najpierw trwają rachityczne negocjacje, potem wysyłane są jakieś listy do kilku organizacji eksperckich. Drzwi początkowo są zamknięte, potem niby półotwarte, ale niewielu o tym wie. Przedstawiciele rządu czasem zdawkowo odpowiadają na pytania, przyciskani do muru przy okazji spotkań z organizacjami pozarządowymi. Ale dlaczego w przypadku ACTA nie zasygnalizowano problemu wcześniej? Dlaczego ani premier Tusk, ani ministrowie Zdrojewski czy Boni nie zwołali w tej sprawie otwartej konferencji (wtedy, kiedy – ich zdaniem – treść umowy stała się jawna)? Dlaczego żaden z nich nie pokusił się o artykuł na ten temat do którejś z gazet? Dlaczego nie zawiesił informacji na ten temat na stronie głównej swojego ministerstwa w tym czasie, kiedy można było jeszcze coś przegadać i zmienić?

Dlatego, że otwierałoby to pole do daleko idących kompromisów, kontrowersji. Z tego powodu dopiero w ostatniej chwili publicznie zostaje obwieszczone, że ACTA to "sukces kończącej się polskiej prezydencji" (jakoś sukcesem tym u jej progu ani na półmetku rząd się nie chwalił). Na chwilę przed podpisaniem umowy wybucha medialna i sieciowa awantura. Poza wyjątkowymi sytuacjami, kiedy awantury przemieniają się w afery i żyją miesiącami, takie wzburzenie przebiega z reguły podobnie – według schematu znanego redakcjom. Najpierw około tygodnia sprawa dochodzi do stanu wrzenia. Trwa on kolejny tydzień. Przez trzeci tydzień emocje gasną, a z dużą dozą prawdopodobieństwa opinia publiczna znajduje sobie inny obiekt zainteresowania.

W tym czasie trwają jakieś tam niby-negocjacje, ale możliwość ruchu w nich jest niewielka, bo właściwie już jest pozamiatane. – Było się wcześniej obudzić, opozycja i trzeci sektor przespały sprawę – stwierdzają kluczowi urzędnicy w państwie.

Są także kij i marchewka. Kijem otrzymują kolejni wrogowie publiczni (premierowskie "nie damy się szantażować"), w poprzednim przypadku koncerny farmaceutyczne, w tym – osoby dające wyraz swoim hakerskim talentom i zostawiające zbiorowy autograf "Anonymous". Ci ostatni lepszego prezentu premierowi nie mogą sprawić. Większość Polaków nie lubi, jak się łamie prawo, gdzieś wkracza, coś narusza. Dawni grafficiarze, choć doczekali się uznania w kręgach artystycznych, byli powszechnie znienawidzeni. Trafnie to tym razem – nauczony błędem wizerunkowym, jakim był sojusz z pseudokibicami – odczytał lider PiS i także odciął się ostro od osób atakujących rządowe serwisy.

Marchewka to enigmatyczne oświadczenie ministra Boniego o klauzuli bezpieczeństwa, której nagle Polska zażąda do umowy, choć w czasie owych "konsultacji", którymi chwali się rząd, nikt zdaje się nie słyszał o takiej klauzuli ani jej potrzebie. Marchewka to także uspokajanie, że przecież jeszcze nic nie wiadomo, bo do ratyfikacji potrzebne są zgoda Sejmu i podpis prezydenta. Jedno i drugie ACTA zapewne zaakceptuje, ale do tego czasu emocje ostygną, a opinia publiczna zajęta będzie zupełnie czymś innym. Ot, i cała strategia. Szach i mat.

Prawo do nieinformacji

Nie wiem, czy ACTA jest potrzebna czy nie. Z jednej strony razi mnie to, że własność intelektualna w naszej i wielu innych częściach świata traktowana jest jak "własność państwowa" w okresie PRL. Z drugiej – faktycznie luz interpretacyjny, który pozostawiają zapisy umowy, budzi niepokój, gdyż znamy rozmaite praktyki polskich organów ścigania.

Mocnego i logicznie trudnego do obalenia argumentu przeciwko dostarcza też specjalizujący się w kwestiach internetowych prawnik Piotr Waglowski, pytający, po co mamy brać w tym udział, skoro przekonuje się nas, że mechanizmy zapisane w umowie już funkcjonują w polskim prawie. Odpowiedź nasuwa się sama. Albo ci, którzy ją podpisują, pod jakimś wpływem dokonują zbędnej nadregulacji – mnożą byty ponad potrzebę, a to w przypadku praw prowadzi do upadku praworządności. Albo nas wprowadzają w błąd, ukrywając realny efekt działania zapisów. Znają go, bo to oni przecież będą je wykonywać.

Jakkolwiek by było, sposób wprowadzania ACTA to kolejny przykład, że wpisane do konstytucji i rozmaitych ustaw instytucje, takie jak prawo obywateli do konsultacji, są traktowane jako przeszkody i archaizm, tudzież zbędna formalność. W przypadku ustawy refundacyjnej czy, tym bardziej, "antypirackiego traktatu" rząd przyjął metodę kierowcy autobusu, który dopiero tuż przed celem mówi pasażerom, dokąd ich wiezie.

Czy to maniera i chwilowo przyjęty model zarządzania na skróty? Fakty temu przeczą. Władza czuje się skrępowana więzami demokratycznego państwa, w którym na rządy składa się suma kompromisów, sprzecznych interesów społecznych reprezentowanych przez organizacje pozarządowe, gdzie w końcu decydujący głos ma władza ustawodawcza, a nie wykonawcza. I stara się więzy te sobie poluzować. Część ograniczeń zrzuca więc z siebie poprzez zmiany prawa, choćby kolejnymi ograniczeniami dostępu obywatela do informacji. Te, których w ten sposób nie da się pozbyć, są załatwiane pro forma. Wypełniana jest litera tych praw, ale nie ich duch.

Taka karma

Jeżeli może to być dla kogoś pocieszeniem, to nie jesteśmy odosobnieni. Ba, jest to być może wręcz tendencja historyczna naszej części Europy, choć przykład idzie też ze świata naszych aspiracji. Wzorem tego był traktat lizboński, umowa chyba celowo sformułowana w nader hermetycznym, biurokratycznym slangu. Wprowadzona była niby to z respektem dla reguły, jaką było przyjmowanie jej w trybie referendalnym. Ale w momencie sprzeciwu jednego z państw po prostu przyjęto zasadę głosowania do skutku pod coraz większym naciskiem. Dzisiejsze zmiany, czyli pakt fiskalny, wdrażane przez duet Merkel – Sarkozy mają wykorzystywać takie procedury, by nawet tego symbolicznego choćby głosu ludu w tej sprawie nie trzeba było szukać.

Także z instytucji europejskich płynie przykład praktycznego prymatu władzy wykonawczej nad ustawodawczą. Komisja Europejska i Rada Europejska mają dużo większą siłę wobec Parlamentu Europejskiego niż którykolwiek z rządów w stosunku do swojego narodowego parlamentu. Nie dość tego. W europarlamentarnych komisjach prawo jest często pisane pod dyktando lepiej merytorycznie przygotowanych konsultantów. Czyli – nie licząc lobbystów – urzędników Komisji Europejskiej. A europosłowie je potem po prostu "klepią", pokazując unijnemu wyborcy, że wymogi formalne systemu przedstawicielskiego na poziomie europejskim zostały spełnione.

Inaczej jest jednak na poziomie krajowym. Niemcy mają rozwinięte społeczeństwo obywatelskie i silne media, Francuzi wysoki (i często wysoce nacjonalistyczny) etos urzędniczy. Przepraszam za banał, ale my tego nie mamy, podobnie jak nie mają Węgrzy. Czyżby wzmacniający władzę wykonawczą Viktor Orban po prostu nie miał świadomości, że władza w naszej części Europy leży na ulicy i podniosą ją albo brukselscy biurokraci, albo rządy narodowe? Michał Szułdrzyński zastanawiał się niedawno na tych łamach, czy niespodziewana admiracja Tuska dla Orbana nie jest dyktowana sytuacją polskiego premiera. A może to też po prostu podziw? Za to, że Orban robi to wszystko z otwartą przyłbicą.

Autor jest dziennikarzem  i publicystą, felietonistą  "Uważam Rze" i "Super Expressu"

Choć są mało spektakularni, to zwolennicy ACTA wygrywają. Przy okazji rząd uczy nas współczesnych reguł gry. Przestrzeganie demokratycznych instytucji prawnych wygląda w niej jak modły do bogów upadającego kultu: konieczne rytuały są wykonywane, ale tylko pro forma i coraz bardziej niechętnie.

Pani Basia parodiująca Wojciecha Jaruzelskiego, setki zaciemnionych stron, podobnie jak uliczne demonstracje, są niewątpliwie dużo bardziej widowiskowe niż konferencje ministra Michała Boniego, cicha praca lobbystów wielkich koncernów, a nawet kłamiący w żywe oczy rzecznik rządu. Ale to ci drudzy mają przewagę.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?