Choć są mało spektakularni, to zwolennicy ACTA wygrywają. Przy okazji rząd uczy nas współczesnych reguł gry. Przestrzeganie demokratycznych instytucji prawnych wygląda w niej jak modły do bogów upadającego kultu: konieczne rytuały są wykonywane, ale tylko pro forma i coraz bardziej niechętnie.
Pani Basia parodiująca Wojciecha Jaruzelskiego, setki zaciemnionych stron, podobnie jak uliczne demonstracje, są niewątpliwie dużo bardziej widowiskowe niż konferencje ministra Michała Boniego, cicha praca lobbystów wielkich koncernów, a nawet kłamiący w żywe oczy rzecznik rządu. Ale to ci drudzy mają przewagę.
Nawet przeciwnicy tego paktu, który wywołał w Polsce silniejsze emocje niż podwyżki cen paliwa, często przedstawiają rozwój sytuacji jako przykład nieudolności rządu. Miał on – ich zdaniem – wejść na nieznany sobie grunt i po omacku się na nim poruszać, z buty nie pytając nikogo o drogę. Podobnie odbierano zamieszanie wokół wielu wcześniejszych "niedokonsultowanych" aktów prawnych, by wymienić tylko niedawną ustawę refundacyjną. Ta ostatnia w poniedziałek została podpisana przez prezydenta i choć wiele z kontestowanych zapisów w niej zostało, to pamiętają o tym tylko aptekarze i niektórzy pacjenci. Po prostu temat się wypalił, zniknął w tle kolejnej, obecnej, awantury.
I tu docieramy do sedna. Jeśli rząd w tym jest gapą – jak chcą niektórzy krytycy – to co najwyżej "cwanym gapą". Spryciarzem, któremu poza nieudacznika pozwala osiągać cele. A w tym przypadku celem było jak najszybsze przeforsowanie aktu prawnego, który mógł wzbudzić ogromną falę protestu. Było to do przewidzenia, bo poprzednie próby "regulowania" Internetu przez rządzących takimi ogromnymi protestami się kończyły.
Metoda cwanego gapy
Z reguły historia takiej "afery" rozwija się bardzo podobnie. Najpierw trwają rachityczne negocjacje, potem wysyłane są jakieś listy do kilku organizacji eksperckich. Drzwi początkowo są zamknięte, potem niby półotwarte, ale niewielu o tym wie. Przedstawiciele rządu czasem zdawkowo odpowiadają na pytania, przyciskani do muru przy okazji spotkań z organizacjami pozarządowymi. Ale dlaczego w przypadku ACTA nie zasygnalizowano problemu wcześniej? Dlaczego ani premier Tusk, ani ministrowie Zdrojewski czy Boni nie zwołali w tej sprawie otwartej konferencji (wtedy, kiedy – ich zdaniem – treść umowy stała się jawna)? Dlaczego żaden z nich nie pokusił się o artykuł na ten temat do którejś z gazet? Dlaczego nie zawiesił informacji na ten temat na stronie głównej swojego ministerstwa w tym czasie, kiedy można było jeszcze coś przegadać i zmienić?