Czym jest suwerenność

Klientelistyczna postawa naszego państwa wobec tzw. unijnego centrum, czyli instytucji europejskich, wywiera destrukcyjny wpływ na polskie myślenie polityczne – uważa publicysta

Aktualizacja: 13.07.2012 01:50 Publikacja: 13.07.2012 01:47

Czym jest suwerenność

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch

Red

Dlaczego w Polsce nie prowadzi się debaty nad tym, ile jeszcze prerogatyw państwa możemy oddać, aby nie utracić suwerenności? – pytał Michał Szułdrzyński w artykule „Niepodległość w czasach unii bankowej". Zdaniem publicysty „Rzeczpospolitej", dzieje się tak, ponieważ „rząd boi się debaty nad suwerennością jak diabeł święconej wody". A przecież „Polska stoi dziś przed dramatycznym dylematem: czy brać na siebie ograniczenia i wyrzekać się kolejnej cząstki suwerenności, czy też zachowując klasycznie rozumianą niezawisłość, jeszcze bardziej oddalić się od centrum, w którym podejmowane są unijne decyzje. (...) Warto może w końcu zacząć się zastanawiać, czego z naszej suwerenności nie wolno nam się wyrzec" – konkluduje autor.

Karmienie suwerennością

Proponuję zacząć od ustalenia, o co właściwie chodzi autorowi artykułu. Nie jest to bowiem jasne. Na ogół zaś, gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W tym przypadku o fundusze unijne na lata 2014–2020, czyli owe mityczne 300 miliardów złotych, obiecane w kampanii wyborczej PO przez trzech prominentnych polityków tej partii.

„Dramatyczny dylemat", o którym pisze Szułdrzyński, polega w istocie na tym, z jakich elementów suwerenności musielibyśmy zrezygnować, by zwiększyć swoje szanse na pozyskanie owych funduszy „w czasach unii bankowej". Tak, ja wiem, że Szułdrzyński tego tak nie formułuje. Ale właśnie o tym mówią jego anonimowi rozmówcy z szeregów rządzącej partii.

Jeden z nich, określony jako „dyplomata", powiada: „Kwestią suwerenności jest dziś nie wymachiwanie szablą i konstytucją, ale niedopuszczenie do sytuacji, w której Polska będzie odcięta od wpływu na kierunek zmian, o jakich właśnie decyduje unijne centrum".

Grecy nie są dziś w stanie wyhodować nawet pomidorów, bardziej im się „opłaca" sprowadzać tańsze warzywa z Niemiec, Holandii i Belgii

Inny, „minister polskiego rządu", precyzuje: „To ostatni budżet Unii, z którego możemy coś dostać. Te pieniądze zmieniają Polskę jak nigdy w historii. Suwerennością nie nakarmimy Polaków ani nie zmodernizujemy kraju".

Szułdrzyński wyciąga z tego następujący wniosek: „Co to oznacza? Że szybka dezintegracja Unii może zagrozić budżetowi na sześć kolejnych lat, a więc Polska musi twardo stać po stronie tych, którzy przekonują, że trzeba być bliżej, a nie dalej".

Czyżby? A co, jeśli w budżecie UE tak czy owak zabraknie znaczących pieniędzy dla Polski i nie będzie temu winna dezintegracja strefy euro, tylko właśnie jej integracja w trybie awaryjnym? A co, jeśli Francja, która na samą obsługę długu publicznego (w wysokości 90 proc. PKB) wydaje rocznie 50 miliardów euro, odmówi dalszego subsydiowania państw niebędących członkami strefy euro? A swoją drogą, czy możemy wyobrazić sobie francuskiego polityka, który powiedziałby, choćby anonimowo, coś takiego: „Suwerennością nie nakarmimy Francuzów ani nie zmodernizujemy kraju"?

Kasa, kasa, kasa

Tekst Szułdrzyńskiego stanowi klasyczny przykład tego, jak destrukcyjny wpływ na polskie myślenie polityczne wywiera klientelistyczna postawa naszego państwa wobec tzw. unijnego centrum, czyli instytucji europejskich, a ostatnio po prostu państw będących największymi płatnikami netto do budżetu UE, decydujących o tym, ile dostaniemy pieniędzy z unijnej kasy (które „zmieniają Polskę jak nigdy w historii").

To symptomatyczne, że w całym tym tekście ani w wypowiedziach rozmówców autora nie znajdziemy żadnych innych powodów, dla których mielibyśmy rozważać rezygnację z „kolejnej cząstki suwerenności" – poza stricte merkantylnymi. Nic tylko kasa, kasa, kasa. Być może Szułdrzyński uważa, że o innych sprawach nie warto wspominać, ponieważ to „oczywista oczywistość", ale efekt tego jest taki, że nie tylko on, ale i jego rozmówcy wychodzą na ludzi gotowych sprzedać własny kraj za parę euro.

Tymczasem warunkiem rozwoju naszego potencjału intelektualnego, społecznego, gospodarczego, politycznego etc. nie jest uczestnictwo w unii walutowej, bankowej, fiskalnej – i nawet nie w Unii Europejskiej – tylko demokratyczne państwo, o którego polityce fiskalnej, budżetowej, międzynarodowej etc. decyduje jedyny uprawiony podmiot i suweren, czyli obywatele. Polska jest takim państwem i nim pozostanie. Z prostego powodu – ponieważ chcą tego Polacy. A gdyby nawet nie chcieli, to nie mają innego wyboru.

Takiego wyboru nie ma nikt w Europie, ponieważ Unia Europejska nie jest państwem. Być może będzie nim kiedyś, gdy obywatele UE zdecydują o utworzeniu federacji, która może stać się ojczyzną polityczną również dla nas, Polaków. Ale dziś nie jesteśmy bliżej zrealizowania owej wizji, a raczej marzenia, niż osiem lat temu – tylko dalej.

Nasz los w naszych rekach

Szefowie rządów największych państw strefy euro nie zajmują się bynajmniej budową federacji europejskej, tylko ratowaniem strefy euro przed bankructwem, przy czym część z nich uważa, nie bardzo wiadomo dlaczego, że łatwiej im będzie zmusić do wyrzeczeń społeczeństwa niemieckie, fińskie czy austriackie (które ich nie wybierały) niż ich własne społeczeństwa (które ich wybrały).

W efekcie już niedługo problemem będzie nie to, czy pozostawić w strefie euro Grecję lub Portugalię, tylko to, jak powstrzymać przed wyjściem Finlandię lub Holandię. Tamtejsze społeczeństwa – w przeciwieństwie do naszego – nie są bowiem podatne na opowieści o grożącej ich krajom marginalizacji (jeśli nie zgodzą się na spłacanie cudzych długów i zrezygnują z udziału w „Europie pierwszej prędkości").

Na przykładzie Grecji widać zresztą dobrze, jak złudne jest poczucie przynależności do tak czy inaczej rozumianego europejskiego „jądra". Temu krajowi naprawdę niczego nie brakowało: od 30 lat należy do Unii Europejskiej, przystąpił do unii walutowej i przez wiele lat był największym beneficjentem europejskich funduszy spójności.

Mimo to Grecy nie są dziś w stanie wyhodować nawet pomidorów, bardziej im się „opłaca" sprowadzać tańsze warzywa z Niemiec, Holandii i Belgii. Tamtejsza klasa polityczna zaś sprowadziła się do funkcji dystrybutora pomocy finansowej z UE. Ten kraj de facto utracił suwerenność – nie dlatego, że ktoś na nią czyhał, tylko dlatego, że nie był władny jej utrzymać.

Zamiast dyskutować, „ile jeszcze prerogatyw państwa możemy oddać, aby nie utracić suwerenności", zastanówmy się, co zrobić, by w przyszłości nie podzielić losu Grecji. Jako warunek wstępny takiej rozmowy przyjmijmy założenie, że „ostatni budżet Unii, z którego możemy coś dostać", zwyczajnie nie istnieje. A nawet że nie istnieje Unia Europejska, żadne mityczne „centrum", która zadba o nasze bezpieczeństwo energetyczne, wyprowadzi z zapaści demograficznej, rozwiąże za nas problem (największych w UE) dysproporcji majątkowych, ucywilizuje rynek pracy... Nasz los jest w naszych rękach. I tym jest suwerenność.

Autor jest publicystą, ekspertem Instytutu Obywatelskiego

Pisał w Opiniach

Michał Szułdrzyński

Niepodległość w czasach unii bankowej

9 lipca 2012

Dlaczego w Polsce nie prowadzi się debaty nad tym, ile jeszcze prerogatyw państwa możemy oddać, aby nie utracić suwerenności? – pytał Michał Szułdrzyński w artykule „Niepodległość w czasach unii bankowej". Zdaniem publicysty „Rzeczpospolitej", dzieje się tak, ponieważ „rząd boi się debaty nad suwerennością jak diabeł święconej wody". A przecież „Polska stoi dziś przed dramatycznym dylematem: czy brać na siebie ograniczenia i wyrzekać się kolejnej cząstki suwerenności, czy też zachowując klasycznie rozumianą niezawisłość, jeszcze bardziej oddalić się od centrum, w którym podejmowane są unijne decyzje. (...) Warto może w końcu zacząć się zastanawiać, czego z naszej suwerenności nie wolno nam się wyrzec" – konkluduje autor.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?