Coraz więcej ludzi uznaje za stosowne prezentować się w roli twardzieli, do czego zachęca język Internetu i duch epoki. Senator Kutz ściga się w grubiaństwie z ekonomistą Winieckim, profesor Sadurski szydzi z wyglądu blogera, który mu podpadł, a po naszej stronie Rafał Ziemkiewicz huczy w tytule felietonu: „Walcie się!". Co gorsza, celebryci (także profesorowie) uznają za stosowne dzielić się prywatnymi frustracjami i niechęciami, które kiedyś nikogo nie obchodziły. Ktoś nie lubi mleczarzy, ktoś - góralskiej muzyki, Mikołejko - „wózkowych".
Ale uprzedzenie uprzedzeniu nierówne. Janusza Korwin-Mikkego pogonili: nie wolno nie cierpieć inwalidów. Wolałbym, aby takie sytuacje regulowała zwykła przyzwoitość, a nie talmudyczne zalecenia politycznej poprawności, ale dawnego prezesa UPR, człowieka wyzbytego empatii, nie żałuję.
Za to matki z wózkami przegrały. Było parę protestów, oburzył się nawet postępowy Wojciech Orliński, próbował wojować zwykłą poczciwą prokobiecością. Ostateczny głos należał jednak do pani z „Wysokich Obcasów", która orzekła, że matki z wózkami się panoszą. Jak? Potrącają ją i Mikołejkę w sklepie, no i mają dzieci bez powodu, zamiast się dokształcać.
W głosie Mikołejki pobrzmiewały ślady realnych obserwacji. Matki z dziećmi czasem nie szanują starszych, tylko że to pochodna szerszego zjawiska - braku kultury, dotyczącego nawet profesorów. Zresztą i Korwin dotykał rzeczywistego pytania: czy zmagania inwalidów z samymi sobą powinny być serwowane wszystkim jako widowisko (na koszt publiczny)? Ale go potępiono, bo on tych ludzi po prostu obraził.
Opowieści, że matki z dziećmi gdaczą, zamiast rozmawiać, brzmią paranoicznie # są dobre do filmu „Dzień świra", ale jako refleksje autorytetu kompromitują. A konkluzja, że kobiety powinny się rozwijać intelektualnie, zamiast rodzić, jest tyleż antycywilizacyjna, co niemądra. Gdyby matka profesora przejęła się nią kiedyś, profesora by nie było.