To był przykład skrajnej teatralizacji i rytualizacji życia politycznego. Po tym właśnie łatwo poznać, że jakiś system polityczny się wyradza: gdy zamiast substancji mamy teatr. Zamiast autentycznej dyskusji dostajemy zgranych aktorów, powielających zgrane kwestie.
Każdy, kto opisuje politykę, powinien przyjrzeć się teatrowi teatrów. Rzec można - oberteatrowi, w dodatku wędrownemu, bo przemieszczającemu się kilka razy do roku pomiędzy Strasburgiem a Brukselą. W tym teatrze często ważne sprawy dzieją się za kulisami, natomiast na wielkiej scenie trwa przedstawienie.
To przedstawienie jest podobno - tak przynajmniej możemy usłyszeć - kwintesencją europejskiej demokracji. Pozornie wygłaszane kwestie się zmieniają, ale trudno odróżnić jedne od drugich. Jest trochę tak, jakby występujące tam osoby korzystały ze słynnego generatora przemówień partyjnych, gdzie w czterech rubryczkach były pogrupowane różne formułki i wystarczyło je zestawić w dowolny sposób, aby uzyskać eleganckie przemówienie na kolejne plenum.
Oto na scenę wychodzi wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej ds. zagranicznych Catherine Ashton. Ma przedstawić wybrańcom europejskich narodów informację o tym, co Unia robi i zrobi dalej w sprawie Syrii. Cóż słyszymy - „Musimy wzmóc…”, „trzeba silniej się starać…”, „powinniśmy…”, „mamy za zadanie…” - i tak dalej. Chwilę, o czym mowa? O Syrii? A może o budowaniu europejskiej służby dyplomatycznej? A może pani Ashton wygłasza przez pomyłkę przemówienie, które już wygłaszała kilka miesięcy wcześniej?
Nie dajmy sobie wmawiać, że Parlament Europejski to zgromadzenie wyłącznie oderwanych od rzeczywistości lunatyków, którzy nie mają na nic wpływu i kiszą się w oparach absurdu. Parlament ma wpływ na nas wszystkich. Potrafi na przykład, dzięki dyskretnym i umiejętnym zabiegom lobbystów, skasować tradycyjne żarówki. Albo ochoczo zatwierdzić pakiet energetyczno-klimatyczny, oczywiście wyłącznie dla dobra ludzkości, w żadnym wypadku po to, żeby zdusić konkurencyjność gospodarek nowych państw UE.